czwartek, 11 lipca 2013

Przerwa na życie albo przerywamy życie

Minęło już sporo czasu ostatniego posta, nieprawdaż? Czy któreś z was oczekiwało kolejnego w pocie czoła, z przygryzionymi wargami? A może spędzaliście upojne noce, ciesząc się z odpoczynku intelektualnego jakiego zaznaliście podczas mojej chwilowej nieobecności. No właśnie, moja absencja... spowodowana była wieloma czynnikami - trochę lenistwa, trochę nauki, życia i towarzystwa. Pisałam, ale nie to co chciałam, nie to co powinnam, dlatego dziś pragnę was uraczyć swoją skromną paplaniną. Wszystkie wyrazy zachwytu, ochy i achy kierować (wraz z drobną wpłatą) na rachunek bankowy 745544... Nieśmieszne? Z wprawy wyszłam :(

Tytułem wstępu opowiem wam dziś o pewnej walce. O tej, którą toczymy każdego dnia, kiedy prawą nogą tkwimy na posadzce, zimnej jak lodowisko, a lewą leżymy wśród pierzyny, schowani przed światem. Bezpieczni. Rozchodzić by się tu mogło o wiele rzeczy - najistotniejszą jest jednak chęć życia. Mieliście czasem ochotę wziąć od niego urlop? Wyjechać na wakacje? Ukryć się przed światem? Bycie błogim nieświadomym jest najlepszą z przyjemności, najwyższą z cnót. Taki stan, niestety, dotyka nas tylko podczas snu (i to połowicznie). Złudne są wszystkie nadzieje, prośby i litania, jakobyśmy mieli kiedykolwiek możliwość odpoczynku. Czy na jawie, czy w życiu po życiu - zawsze będziemy Janami Kowalskimi mieszkającymi przy ul. Akacjowej 5.  Od tożsamości się nie ucieknie, nie uciekniemy też przed nami samymi. Choćbyśmy byli szybcy jak Achilles, nie spierdolimy. Mózg wciąż będzie nam towarzyszył  i tworzył. Jest jak wielki gar - czasem możemy trochę zabarwić, czy też przyprawić naszą zupę, ale ona wciąż będzie niejadalna. Nie jakaś tam trująca, niesmaczna po prostu. Taka zupa misz masz, znienawidzona przez sześciolatków jarzynowa. Cokolwiek do niej dodasz i tak zginie gdzieś w jej mdłej konsystencji. Mogłabym być geniuszem, gdyby te oświecone myśli nie tonęły w niej tak szybko. A one płyną, spływają i nikną. Potem nic mi się nie chcę, nawet prawej nogi nie wystawiam za łóżko. Nie boję się potworów, co to to nie. Boję się życia. Mogę śmiało stwierdzić, że powodem mojej nieobecności tutaj i w swoim własnym żywocie był strach. Taki zwykły, ludzki, nieśmieszny jak moje żarty. Któregoś dnia zmierzyłam się z nim twarzą w twarz. Dałam mu sążnego kopniaka w cztery litery. To moja recepta - surwiwalowe manto. Kiedy dół ciągnie Cię za nogę (tą lewą), wyciągnij prawą i walnij mu. Nie ma niczego lepszego niż taka dawka adrenaliny. Aż chce się żyć! 


Zdjęcia poczyniła moja najlepsza Angie Ef.