czwartek, 26 grudnia 2013

Choroba z miłości

Wiem, że mało świątecznie jest się żalić i stękać 26 grudnia, ale w moim przypadku atmosferę aniołeczków, choinek i gwiazdorków zepsuły pewnego rodzaju boleści... Zapraszam do lektury!

Człowiek ma trzy godziny na to by oszaleć z miłości. Poddać się jej bezgranicznie jak tragiczni bohaterowie utworów Mickiewicza czy Poego. Żeby zrozumieć świat romantyków, trzeba było być albo niepełnym rozumu albo utkwić w ciele dziecka. Przekroczyć magiczną tęczę mogli tylko nieliczni.  Dzieła tej epoki były zdominowane przez problematykę konfliktu z otoczeniem, przekraczającym próg szaleństwa lub melancholii, pełną koszmarów wywołanych przez deformacje wyobraźni, irracjonalnej grozy przed światem. Obłąkanie jest zatem charakterystycznym symptomem rozdarcia całej epoki, środkiem zrozumienia, okularami, które pozwalają widzieć więcej, choć niekoniecznie prawdziwie. Dla romantyków nie ma wyraźnej granicy pomiędzy niezwykłością, emocją, a szaleństwem. Targani namiętnościami, wyrastający z epoki burzy i naporu, nosili w sobie ból istnienia. Niewyobrażalny ból, którego nie zrozumiał żaden zdrowy człowiek. Romantyk to człowiek chory, dziecko skrzywdzone przez historię, kochający pełnią serca. Romantyk co noc wbija sobie sztylet w serce i zasypia kołysany przez mary senne. Żyje nie po to aby kochać, a kocha żeby żyć.

Halo, halo, po co ja o tym wszystkim piszę? A bo czuje, że nie należę do tej epoki, do tego świata. Chcę uciec na drugą stronę tęczy, gdzie widzi się sercem – oczami duszy.

A teraz mała dawka ze zdjęć parkingowych. Było szaro, buro i szybko aczkolwiek jednoosobowa ekipa z One Shot Photo dała radę. Na sobie mam sukieneczkę cudo, z croppa oczywiście (wiem, rzygacie już tą marką, a ja coraz bardziej się doń przekonuję!) Enjoy it!





/ sukienka z dzianiny - cropp / naszyjnik - cropp /  


piątek, 20 grudnia 2013

Back to school

Arystoteles złapałby się za głowę, gdyby usłyszał, że pomimo jego wiekopomnego dzieła, jakim jest Poetyka, poezja umiera. Jest w trakcie konania, tomiki kurzą się na półkach, a z podręczników znika Mickiewicz. Jej duch, niegdyś obecny w każdym domu, dzisiaj znika za zamkniętymi drzwiami sali od Polskiego. Po cichu, rolę poezji przejęły media, masowo wydawane tygodniki, które zamiast skupiać się na istotnych problemach, zagłębiają się w życie osób, które są znane z tego, że są znane.  Wkradły się do domów i bombardują nas niezliczoną liczbą obrazów. Ktoś kiedyś powiedział, że życie jest poezją i nie było to aż tak dawno, aczkolwiek na tyle odlegle, że liryka się zmieniła, powstał hipertekst, liberatura, teleturniej, paradokument i inna rodzaje dorobku intelektualnego. A sama poezja? Czym ona jest w dzisiejszym pop-świecie? I czemu Arystoteles złapałby się za głowę gdyby czytał Wojaczka, Fajfera i Kapelę? To zagadki, które wartoby rozwikłać. Kiedyś, ale nie dziś.

Dzisiaj zaserwuje wam kolejną stylizację, inspirowaną szkolnym dress codem. Intelektualiści powinni wyglądać jak intelektualiści - czyli jak, wie ktoś?
Mój dzisiejszy wizerunek to biel i czerń spod bandery Cropp. Tak, tak - znowu odziałam się w ubrania tej marki + kilka łupów lumpowych. Nie wiedziałam, że ten sklep ma w swoim asortymencie tyle uroczych rzeczy! (Zastanawiam się, czemu na niektórych zdjęciach wyszłam jak plastusiowata laleczka, chyba jestem już za stara na baby doll look)






bluza - cropp / koszula - cropp / spódnica - cropp / futerko - lump / buty - river island

wtorek, 3 grudnia 2013

O kopciuchowaniu słów kilka

Tego kwiata jest pół świata, albo i więcej. Mama zwykła tak mawiać, kiedy przeżywałam kolejne swoje zawody miłosne, a mój mózg powoli uodparniał się na mit o księciu na białym koniu. Zamiast kwiatów i pocałunków w deszczu, pojawiły się rozbite szklanki i niewyniesione śmieci. Jak to jest możliwe, żeby z Alicji z krainy czarów, zmienić się w Kopciucha, który magicznej przemiany ma nigdy nie doświadczyć? Czyżby to przez to, że straciłam wiarę w bajki, w prawdziwą miłość i zamek pełen cudowności? Czy świadomie skazałam się na bycie kaleką emocjonalną, bo wzbraniałam się przed zatrutym jabłkiem i jednorożcem? Psia krew, coś mnie opuściło. Coś bardzo ważnego gdzieś uciekło, na rzecz komunikatu "przeczytano" i "nie odpisano". Gdzie zgubiłam tę cząstkę siebie, która chciała być księżniczką? Powie mi ktoś, bo jako-tako próbuję grać w te dziecinne gierki, przebierać się w falbaniaste sukienki i wkładać na siebie koronę, a mimo wszystko jakoś za bardzo tkwię nogami w ziemi (nawet nie na). Utknęłam w niej na amen i z takiego to powodu omijają mnie wszystkie słodkości świata, zżera mnie zazdrość, a smutek wypala mi na czole napis "oferma". Kiedyś gnałam, gnałam co sił za swoim księciem, polerowałam swój bucik, a raczej jego wyobrażenie, by któregoś wieczoru rzucić to wszystko i stać się kim? No właśnie, kim jest romantyczka, która zatraciła się kiedyś w swojej żałosności na tyle, aby odrzucić ją i utknąć gdzieś, niewiadomo gdzie, zawieszona w czasoprzestrzeni. Pozostaje mi tylko przebrać się w ubrania mojego ideału, niedoścignionego piękna. Taką wizję noszę w głowie i od jakiegoś czasu na sobie, bowiem kopciuszek już odjechał swoją karocą. Daleko, tam gdzie pieprz rośnie.

Ostatnio staram się odkurzać starocie, wygrzebywać z szafy jakieś prawdziwie leciwe perełki. W taki też sposób dotarłam do spódnicy ze zdjęć. Zdziwię was wszystkich ale jest z Croppa! 
Podjęłam się próby odczarowania tej marki, pozbycia się metki "tandetnych ciuszków dla gimnazjalistów". Ten sklep potrafi zadziwić wzorami i jakością! Kojarzy mi się niezwykle sentymentalnie. W dodatku w jego męskim dziale jest tyle pięknych, minimalistycznych rzeczy, a damski obfituje w koronkowe sukieneczki, spódniczki i inne słodkie rzeczy.
Od dziś jestem zdecydowaną fanką trendu "pożycz coś od swojego chłopaka i wyglądaj w tym lepiej niż on". Prezentuję zatem cykl zdjęć zainspirowany czarodziejstwem, księżniczkowaniem i innego rodzaju rozmyślaniem, a wszystko to pod szyldem Croppa!











baseballówka - Cropp, bluza - cropp, spódnica - cropp, spodnie - cropp, buty New Balance - Cropp, szpilki - no name


sobota, 2 listopada 2013

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie?

Oj ciężko jest wrócić do blogosfery. Wszyscy się tu rozpychają rękami, nogami i innymi organami. Walczą pomiędzy sobą, sieją ferment, podkładają nogi i taplają się w gównie. Chciałabym tego uniknąć, chciałabym aby to miejsce było moim słit hołm alabama. Zaczarowanym i obszczanym kiedy trzeba, bo(wiem) jak bardzo lubicie robić to drugie. ;) 

Skoro mam własne poletko, które mogę zapładniać i zbierać z niego żniwo pragnę rozpocząć dziś swój słowotok. Wszystko się będzie kręciło wokół jednego. Wszechobecnego, zaglądającego przez okna, wyskakującego z lodówki Święta Zmarłych. I nie chcę się wcale rozwodzić na temat przykrych twarzy uprawiających grobbing (mój nowy, ukochany neologizm!), skupię się raczej na atmosferze jaką wytworzyło to święto w moim domu. Mieszkam sama, sama jak palec na sześćdziesięciu trzech metrach kwadratowych. Sama jak palec na strzeżonym osiedlu. Sama wśród tłumu sąsiadów, których nie widziałam jeszcze ani razu od czasu mojej wprowadzki. Myślałam, że sytuacja świątecznej zadumy wydobędzie ich zza szklanych ekranów. A guzik - żaden z nich nie uraczył mnie swoim widokiem. Gdyby nie fakt, że widuję ich "światło" w oknach (bo przecież nie ich samych), zwariowałabym. Sąsiedzi widmo. Osiedle również jest widmo, uciekająca godzina zabrała mi możliwość cieszenia się jego widokiem w pełni słońca. Wychodzę i wchodzę, czy też wracam, po ciemku. W mroku, spowiana czernią i obłoczkiem zwanym mgłą. I tak nikogo tu nie widuje, nawet w taki piękny obrazek nie wpisuje się żadna ludzka postać poza tymi, które sama sprowadzę na tę przeklętą ziemię. Co z tego, że za oknem mam altankę z jeziorkiem i kaczuszkami, jak nie mam nawet kogo podglądać? Te światła nie dają mi spać, nikt się za nimi nie kryje. Próbowałam już wkraczać na nieznane terytorium, wpatrywałam się w nie godzinami  (co robić, jak mieszka się samemu) i nic. Ciekawa jestem, kto płaci te pieprzone rachunki za prąd. Muszą być okropnie wysokie, skoro mnie ta uciecha, jaką jest towarzystwo lampek i innych elektrycznych pierdół, kosztuje 54zł miesięcznie. Podjęłam też próbę odszukania stróża, który miał zapewniać mi bezpieczeństwo i monitorować osiedle. W budce go nie ma, jest natomiast światło. Ono wcale nie rozjaśnia mroku, nie sprawia, że przestaję trząść portkami podczas biegu z bramy do klatki - o nie! Wręcz przeciwnie, ono rozpala we mnie niepokój. Sprawia, że tli się w środku taki mały płomyczek, a jeśli nie płomyczek to przynajmniej czad mnie dusi. Serio, czasem myślę, że zwariowałam. Kiedy tak siedzę w oknie z herbatą w dłoni, kiedy patrzę się w jarzące się płomyczki zza szyb dostaję świra. Nocami zdarza mi się słyszeć szelesty, trzaskanie, bieganie nawet i śmiechy. Ale nikt się nie wyłania, nie zdradza się, wszyscy są incognito. Jak w jakiejś grze, jak w sieci. To nie jest nawet jak fejsbuk, tutaj nikt nie ma awatara. Wszyscy są nieznanymi żołnierzami, paniami z seks-telefonu. Jak nie nabawię się schizofrenii ani innego paskudztwa będzie dobrze. Dzisiaj czuję się z tym wszystkim jakoś lepiej, ba! ciesze się z dzisiejszego święta i święta wczorajszego, przynajmniej wiem, że ktoś przy mnie jest - choćby kawałek (nie)żywej duszy. Może dziady odprawię? Kto wie!

Inspiracji trochę - mam w głowie dziś tylko jedną piosenkę. Chodzi za mną jak mara, a raczej to ja chodzę za nią i w jej takt. Wystarczająco dramatyczna i słodka, patetyczna taka. Uwielbiam new romantic, ostatnio takie zimne dźwięki bardzo mnie ruszają. Mam nadzieję, że poruszą i was, abyście mogli dziś stanąć ze śmiercią twarzą w twarz. Małe danse macabre + moje przebranie pohelołinowe. Z łysym Tadeuszem mi do twarzy czy to jemu pasuje łysina? (mam nadzieję, że się nie obrazi za to porównanie! :*)



A i jeszcze coś - jak już o zmarłych rozmawiamy. Tęsknimy za Lou, co? Pewna era się skończyła. Teraz czas na Iggiego i Lemmiego. </3



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Szybko i nic!

Żyjemy i raczej nie przestaniemy żyć. No chyba, że trafi w nas piorun albo przejedzie nas markowy samochód, którego kierownicę dzierży podlotek. Czasem terminem tym można opisać osobniki/osobniczki, które zatrzymały się na etapie rozwoju umysłowego poczwarki, chociaż licznik lat wciąż leci nieubłaganie. Wcale to mnie nie cieszy, was też nie powinno. Świat jest pełen świrów, pełen poczwarek zasiadających na ważnych stanowiskach, pierdzących w stołki. Tym światem rządzą kosmiczne wartości wymierzane w euro, dolarach i funtach, nie ma miejsca na złotówkę. To nas boli, nas - Polaków, którzy chcą żyć z taką samą siłą, szybkością i natężeniem, jak znajomi zza oceanu. Powielamy schematy, kupujemy jaguary na kredyt, toniemy w natłoku rachunków i elektronicznych środków płatności. Adaptujemy wszystko co przyniesie wiatr, nawet gówno, które przylgnie do nas z zachodu traktujemy jak cud większy niż ten na Jasnej Górze. Nikt już nie pamięta, że mieliśmy własne sukcesy. Drabina wartości przekształca się zgodnie z panującymi trendami. Masz ipada, jesteś kimś. Gdy go nie masz, jesteś sam. Kompletnie wykluczony z ekskluzywnej społeczności zażywającej kąpieli w luksusach świata doczesnego. Taplanie się w łajnie, wyciąganie czyichś brudów na światło dzienne. Portale plotkarskie mnożące się z taką szybkością, z jaką przyspiesza nasz jaguar. Wstydzimy się być Polakami, takimi z krwi i kości. Wolimy być pisklętami Statuy Wolności, niż pielęgnować nasze piękno, które nie kryje się w zakamarkach portfela i zdjęciach na fejsbuku.

Baj de łej... aby dopieścić swoje amerykańskie ja, wstawię wam kilka zdjęć z sesji, którą wykonała cudowna Magdalena Graj aka Fotograficzna Furia. Endżoj!










czwartek, 11 lipca 2013

Przerwa na życie albo przerywamy życie

Minęło już sporo czasu ostatniego posta, nieprawdaż? Czy któreś z was oczekiwało kolejnego w pocie czoła, z przygryzionymi wargami? A może spędzaliście upojne noce, ciesząc się z odpoczynku intelektualnego jakiego zaznaliście podczas mojej chwilowej nieobecności. No właśnie, moja absencja... spowodowana była wieloma czynnikami - trochę lenistwa, trochę nauki, życia i towarzystwa. Pisałam, ale nie to co chciałam, nie to co powinnam, dlatego dziś pragnę was uraczyć swoją skromną paplaniną. Wszystkie wyrazy zachwytu, ochy i achy kierować (wraz z drobną wpłatą) na rachunek bankowy 745544... Nieśmieszne? Z wprawy wyszłam :(

Tytułem wstępu opowiem wam dziś o pewnej walce. O tej, którą toczymy każdego dnia, kiedy prawą nogą tkwimy na posadzce, zimnej jak lodowisko, a lewą leżymy wśród pierzyny, schowani przed światem. Bezpieczni. Rozchodzić by się tu mogło o wiele rzeczy - najistotniejszą jest jednak chęć życia. Mieliście czasem ochotę wziąć od niego urlop? Wyjechać na wakacje? Ukryć się przed światem? Bycie błogim nieświadomym jest najlepszą z przyjemności, najwyższą z cnót. Taki stan, niestety, dotyka nas tylko podczas snu (i to połowicznie). Złudne są wszystkie nadzieje, prośby i litania, jakobyśmy mieli kiedykolwiek możliwość odpoczynku. Czy na jawie, czy w życiu po życiu - zawsze będziemy Janami Kowalskimi mieszkającymi przy ul. Akacjowej 5.  Od tożsamości się nie ucieknie, nie uciekniemy też przed nami samymi. Choćbyśmy byli szybcy jak Achilles, nie spierdolimy. Mózg wciąż będzie nam towarzyszył  i tworzył. Jest jak wielki gar - czasem możemy trochę zabarwić, czy też przyprawić naszą zupę, ale ona wciąż będzie niejadalna. Nie jakaś tam trująca, niesmaczna po prostu. Taka zupa misz masz, znienawidzona przez sześciolatków jarzynowa. Cokolwiek do niej dodasz i tak zginie gdzieś w jej mdłej konsystencji. Mogłabym być geniuszem, gdyby te oświecone myśli nie tonęły w niej tak szybko. A one płyną, spływają i nikną. Potem nic mi się nie chcę, nawet prawej nogi nie wystawiam za łóżko. Nie boję się potworów, co to to nie. Boję się życia. Mogę śmiało stwierdzić, że powodem mojej nieobecności tutaj i w swoim własnym żywocie był strach. Taki zwykły, ludzki, nieśmieszny jak moje żarty. Któregoś dnia zmierzyłam się z nim twarzą w twarz. Dałam mu sążnego kopniaka w cztery litery. To moja recepta - surwiwalowe manto. Kiedy dół ciągnie Cię za nogę (tą lewą), wyciągnij prawą i walnij mu. Nie ma niczego lepszego niż taka dawka adrenaliny. Aż chce się żyć! 


Zdjęcia poczyniła moja najlepsza Angie Ef.






środa, 27 marca 2013

Prostolinijność a zwykłe prostactwo.

Rozwodzenie się nad ludźmi, którzy srają wyżej niż dupę mają czas zacząć. Czym różni się przekleństwo w ustach profesora od tego padającego z ust dresiarza? Czy świadomość językowa, celowa stylizacja, nie tylko tekstu samego w sobie, jak i wypowiedzi jest świadectwem tego kim jesteśmy? Czy górnolotne słownictwo i tematykę ciężkiej wagi można zostawić na czas od - do, by pozwolić sobie na bycie sobą i kierowanie się zmysłem przyjemności (Freud)? Czy człowiek musi cały czas dywagować nad sensem wprowadzenia absolutyzmu we Francji, by uchodzić za osobię inteligentną i wartościową?

Czemu zastanawianie się nad własną fryzurą, paznokciami, chodzenie do kosmetyczki czy na zakupy (ot prostota codzienności) obrana w słowa i przelana na papier kojarzy się ludziom z powierzchniowością, a samo wykonywanie tych czynności daje pracę fryzjerom, kosmetyczkom i innym sztabom generalnym wielkich korporacji? Piszę tutaj o tym co jest lekkie, przyjemne, co trapi moją własną i tysiące innych głów. Tematykę naukową, analizę i interpretacje dzieł klasyków literatury zostawiam sobie na "deser", który smakuje każdego, studenckiego poranka. Czemu ludzie pragną na siłę podporządkowywać się stereotypom? Nie czytam tego bo zalatuje chłamem, nie słucham tego wszak to dziecinne. Czy jest taka sfera życiowa w której nie stosujemy zabiegu stylizacji? Zawsze towarzyszy nam gra polegająca na balansowaniu między dwoma płaszczyznami - przyziemności i intelektualnych wzlotów (czasem upadków). Boimy się kategoryzacji i oceny, zupełnie jak gimnazjalista wołany do opowiedzi. Szukamy we własnym intelektualnym gównie odpowiedzi na  nurtujące ludzkość pytania, a z najprostszym rozszyfrowaniem "h2o" mamy nie lada problem. Trochę taka zagadka misia Puchatka, a trochę tanie porno. Czemu człowiek tak skrzętnie skrywa siebie i do jasnej cholery - czemu boi się być człowiekiem, zwyczajnym homo sapiens? Zaprogramowanym ssakiem, kierującym się instynktami, tak jak inne ziemskie gatunki. Od zarania dziejów przypisujemy sobie rolę tych myślących, mając jednocześnie problemy z wykorzystwaniem swojego potencjału (mózgu) w odpowiedni sposób. Czemu ludzie z miasta zarzucają tym z wioseczek "wieśniacką mentalność", podczas gdy sami popadają w skrajność i przybierają pozy? Najróżniejsze figury geometryczne, praktykowane od rana do wieczora, które kończą się na uwaleniu się na łóżko jak krowa na trawę.Czy nie warto by było czasem wziąć przykład z mieszkańca Pipidówy Wielkiej i po prostu być sobą - takim prawdziwym, jedzącym paluchami, w brudnej koszuli, cieszącym się życiem? Czemu usilnie próbujemy klasyfikować ludzi i  rzeczywistość na to co jest prostackie i "ę, ą"?

Tak trudno jest być człowiekiem! Kuszeni ziemskimi przyjemnościami, pragniemy zachować w sobie średniowieczną dziewiczość i czystość umysłu. Spacerujemy po cieńkiej lini, popychani przez tłum, gubimy własną tożsamośc, kopiując zachowania innych homo, bynajmniej nie sapiens.Czy ktoś w tych czasach potrafi grać swoją inteligencką rolę, bez chwili przerwy, wytchnienia i słowa "kurwa"? "Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest" daj znać ogółowi, naucz jak żyć. Przynajmniej pozorować byt.

Pragnę przedstawić wam niezwykle ciekawą, dochamiającą lekturę, która pomaga mi w zbalansowaniu mojej codzienności. 

Uno. Zupełnie nowiusieńka miłostka, którą zaraził mnie mój ulubiony "pedał". Jeśli lubisz atmosferę nieczystości i zapach uryny, a wieczory uwielbiasz spędzać ze swoimi ciotowatymi kolegami - to coś dla Ciebie. (Swoją drogą wychodzę z założenia, że gej to najlepszy przyjaciel kobiety. Nikt nie jest tak szczery i dosadny w byciu sobą)


Zwei - Stasiukiem zaraził mnie licealny polonista, stosunkowo późno, bo na próbnej maturze. I strzeliło we mnie jak strzała amora, jak grom z jasnego nieba. Szaleństwo PRL-u i piękno bieszczad okraszone bluźnierczym słownictwem, ba! prostackim wręcz.


Trójeczką (numeracja przypadkowa) jest Bukowski, ojciec literackiej zgnilizny językowej pisze o kobietach w mało kobiecy sposób, ale za to jaki prawdziwy. Trochę o wartościach, trochę o życiu ćmy barowej, trochę powie wam cytat "Łatwo pisze się tylko o dziwkach, pisanie o wartościowej kobiecie to już nie taka prosta sprawa."


Chetyre. Ulubiony poeta, który poetą rzadko zwany, raczej grafomanem i karykaturzystą. Przez moje środowisko uważany za arcymistrza "turpistycznego", dedykowany wszystkim wynaturzeńcom i samobójcom. Film o nim nakręcili, Fonetyka nagrała płytę z "tributem" - sława, sława!


Fem'em będzie Salinger i jego buszowanie w zbożu. Niesamowicie wpłynął na moją psychikę, kiedy miałam piętnaście lat i myślałam, że świat wcale nie jest taki zły, a ludzie nie są od niego gorsi. Holden poprowadził mnie za rękę przez trudy licealnego bytu, które nie było takie proste. Miałam kolorowe włosy, dziwnie się ubierałam i byłam wyrzutkiem czytającym książki. Ot co!

A wy? Co pomaga wam spuścić się ze smyczy, uciec od bon tonu?


wtorek, 19 marca 2013

Vintage Fetish Show vol 2

Moi drodzy, na wstępnie pragnę paść wam do stóp i błagać o litość. Powinniście wychłostać mnie za brak atualizacji i pustki na stronie, aczkolwiek życie potoczyło mi się tak, a nie inaczej i znalazłam się w sytuacji kryzysowej. Na szczęście wybrnęłam z niej, z małymi tylo obrażeniami, by móc kontynuować swoją "dziennikarską misję", praktykę, przewinienie, etc.


"Co za wieczór! Co za noc!" - tak organizatori skomentowały całe przedsięwzięcie tytułowe, mianowicie Vintage Fetish Show, który odbył się drugiego marca w Blue Nocie. Była to już druga edycja (z moją obecnością), sponsorowana tym razem przez Secret in Lace, firmę bieliźnianą współpracującą z Ditą von Teese. Swoją obecnością uświetniła wieczór rodzima gwiazda burleski - Pin up Candy (cudowna, apetyczna  kobietka), a także Ava Largo, Silverrr i zespół BastaB. Poza oficjalnymi gwiazdami wieczoru, można było zobaczyć trochę mniejsze, w tym mnie i inne alternatywne modeli. Odbyły się cztery pokazy - gorsetów Snow Black, sukienek Brit Style oraz bielizny Secret in Lace. Atmosfera była gorąca, tłumy wiwatowały na widok każdego zgrabnego lub mniej, kawałka ciała. Ta impreza pochłonęła moją energię i umysł już na długo przed, zaprzątałam sobie nią głowę nieustannie. Do tego dołożyłam wcześniejszy pobyt w szpitalu, sesję, dostanie się na wymarzone specjalizacje na studiach i tak oto, olałam sobie bloga!

Postaram się to wszystko nadrobić, gdy tylko wyjdzie trochę słoneczka, a pogoda będzie łaskawsza. Wyskrobię trochę czasu dla was, pomiędzy biegiem na zajęcia, a wizytą w redakcji Głosu, a teraz uraczę was kilkoma zdjęciami z eventu, o którym trąbiłam powyżej.









W internecie spotkacie się też z kilkoma filmikami na youtubie i nie tylko. ;)


niedziela, 27 stycznia 2013

Definicja bycia "kimś".

Na sam początek pragnę pozdrowić Glogerową, bo się upominała o nową notkę tysiąc razy!


Nie pamiętam już, kiedy kupiłam sobie nowe buty w tradycyjny sposób. Wędrując pomiędzy półkami, wymieniając sięspojrzeniami z ochroniarzami, czując na sobie wzrok ekspedientek. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz prosiłam o inny rozmiar buta,model, kolor. Nie pamiętam użerania się z uciskającymi w palce szpilkami, które chciałam mieć pomimo jedynego rozmiaru.Ostatnie moje zakupione obuwie zamówiłam przez internet - szybko, prosto, mniej entuzjastycznie. Bez przysłowiowego "błysku woku". Odpowiednie obuwie, zdaje się być definicją tego kim jesteśmy.

Sposób dbania o buty, odzwierciedla nasze przywiązanie do rzeczy materialnych. Ilu z nas traktuje swój nowy, butowy nabytek jak małe dziecko? Chodzi w nich po mieszkaniu, wsłuchjąc się w stukot obcasów? Ilu z nas zostawia sobie po nich kartony i chowagdzieś wysoko, żeby raz po raz na nie spoglądać? By na chwilkę poczuć się lepiej? Czy części garderoby potrafią wpłynąć na tojakimi jesteśmy ludźmi? Czy, to tylko puste słowa, tak jak puste, zdaje się być przywiązywanie uwagi do stylu, ubrań, ogólniej biorąc mody i urody? Wielokrotnie mijając ciekawie wyglądających ludzi na ulicy, krzyczę sobie w duchu "wow", choć czasemzdarza mi się to zrobić trochę głośniej i zwrócić na siebie uwagę przechodniów. Dobrze ubrana osoba, to dla mnie uosobieniekreatywności i pewności siebie. Taka wizytówka, wpływająca na wyboraźnię lepiej niż papierki, dymplomy i zaświadczenia oukończeniu kursów. Czasem mam ochotę złapać się za głowę, kiedy widzę katastrofy stylistyczne w postaci przykrótkich spodnina kant, sztruksów, białych kozaczków i innych okropności. Niektóre osoby, pomimo fatalnego ubioru tryskają pewnością siebie. Zbieg okoliczności, zabieg celowy, a może wychowanie? Moda przecież zmienia się, jak w kalejodoskopie. Jednego dnia jest się trendy, innego passe. Wypadałoby zapytać - czy człowiek dobrze ubrany jest szczęśliwszy? Bardziej lubiany i doceniany? Co pretenduje człowieka, do określenia go mianem "stylowego"? Jasnym jest, że będąc modnym, można być całkowicie przezroczystym i bezbarwnym, nie posiadać własnego stylu. Czy człowiek bez stylu ma prawo mówić o sobie indywidualista?

Wizerunek jest nieodłączną częścią "bytu" z jakiej, by strony nie patrzeć, istotnie wpływa na percepcje. Nawet najbardziej zatwardziałe osoby, mające modowe przedsięwzięcia i szał zakupowy za płytkie i mało uduchowione, wstającrano zastanawiają się, czy brązowa marynarka pasuje do niebieskiej koszuli. Takie osoby dbają też o fryzurę i odpowiedniodobrane dodatki. Odgórnie narzucona presja społeczna zmusza nas do zagłębiania się tajniki marek, wykrojów i materiałów, abymóc iść przez życie z podniesioną głową. Być kimś albo sprawiać takie wrażenie. No właśnie, przecież kariera, to w 60% iluzja,dopiero w czterdziestu faktyczny dorobek. O tym warto pamiętać, by w odpowiedniej parze butów, z uśmiechem na ustachwkroczyć w świat karierowiczów i tam pozostać ;)

Mróz sprawia, że hibernuję. Kolorowa część mojej garderoby zasypia, na rzecz czerni i bieli. Dziś zrobiłam wyjątek, za sprawą nowych szpilek, i odziałam się w jaskrawe barwy.







Cuda te, pochodzą ze sklepu stendi.pl. Szeroki asortyment i popularne marki w niskich cenach :D



jeans - h&m, jacket - vintage, jumper - vintage, shoes - stendi.pl 

Zdjęcia poczyniła kochana Magda Graj znana jako Fotograficzna Furia.