Na samym początku, kieruję do was apel - jak zrobić wcięcia w tekście bloggera, dzieląc tekst na akapity? Spacjowanie wydaje się idiotyzmem, aczkolwiek tabulator nie działa. Pomóżcie proszę!
Miłość, to niezwykle twardy orzech do zgryzienia, często łamie nie tylko serca, ale i zęby. Powoduje gwałtowne opady sążnych kurew i spierdalników oraz innych odmian łaciny podwórkowej. Ewenementem na skalę światową, są szczęśliwe związki po sześćdziesiątym roku życia, a taki obraz powoduje łezkę w oku każdej, małoletniej związkowiczki. Żeby wydobyć z siebie "Kocham Cię", człowiek potrzebuje niezmierzenie wielkiej dawki miksu emocjonalnego. Czasem, to słowo pada tak często, jak "nie" oraz płatki na śniadanie. W niektórych przypadkach stanowi olbrzymią zagwozdkę - kiedy? jak? dlaczego? a jeśli nie odpowie tego samego?
Trzy
razy częściej, to pytanie zadają sobie kobiety. Przedwczesne
powiedzenie kocham, wcześniej niż mężczyzna sprawi, że zostaną
zlinczowane przez współczesny porządek świata. Jak to możliwe,
że ja, mówię to pierwsza, skoro moja ulubiona bohaterka filmowa
usłyszała te słowa w blasku księżyca, przy świecach, na
romantycznej przechadzce? Jeżeli dowiedzą się o tym moje
koleżanki, nie dadzą mi żyć, wykreślą mnie z listy "świadomych
i mądrych kobiet", a zaraz potem wydalą ze swojej watahy i
moja kobiecość pójdzie w las. Jeżeli dowiedzą się o tym jego
koledzy, połowa z nich udusi się salwami śmiechu, a reszta będzie
klepała go bezwiednie po ramieniu, mając w oczach wyraz
politowania. Kiedy odwiedzą nas na mecz, zasiądą wygodnie w
kanapach, będę musiała stać się powietrzem, zakupić pelerynę
niewidkę, albo skorzystać ze świstokliku aby przemknąć gdzieś,
w inny zakamarek mieszkania. Istny koszmar! Zatem czego się boję,
czego wy się boicie? Odrzucenia, o którym mowa wyżej, życia w
świadomości, że to my kochamy bardziej, czy zwyczajnego łamania
zasad "związkowej teologii"? Przyjęło się, że od
piaskownicy panowie ustępują Paniom, a jednak w sferach
emocjonalnych, to mężczyzna powinien pierwszy wyciągnąć rękę w
miłosny wir, by dać się zaczarować niedostępnej kobiecie. My zaś
żyjemy w przekonaniu, że jesteśmy księżniczkami, a książę
winien wybawić nas z opresji. W rzeczywistości, niestety, sprawy
nie wyglądają tak różowo. Wiele z nas to ofiary miłosnych
zawodów, gdy książę okazał się podrzędnym
szewcem-rozbójnikiem, co tylko buty pucować i kraść energię
potrafi. Kobiety mają wewnętrzną blokadę - uczuciowość jest dla
nas wojskowym poligonem, nierzadko polem bitewnym. Inne natomiast, są
niedoświadczone i czekają, czają się na wielkie love z jego
strony - dopadając albo nie. Wedle tego co mówiła im babcia,
czekają aż książę osiągnie status króla, wybuduje zamek i
zapewni nam własną świtę garderobianych. Inne są klasycznymi
przykładami konserw, przestrzegając zasad dobrego, miłosnego
savoir vivre i mimo faktu, iż swędzą je języki, a serce krzyczy
wniebogłosy, nie powiedzą kocham i już.Dlaczego
wszystkie nas łączy przeświadczenie, że miłość do mężczyzny,
to średniowieczny kodeks z wyraźnie zarysowanymi zasadami, których
złamanie, okrywa nas hańbą? Czemu to słowo tak trudno wydobyć
nam z gardeł, podczas gdy wszystkie oszczerstwa przychodzą nam z
taką łatwością, niekiedy nawet z gracją. Gdzie nasza wolność i
niezależność? Jej echo niknie gdzieś w oddali, ustępując
fikcji, bo przecież tak bardzo boimy się kochać. Kochać za bardzo
i bardziej niż ON.
Wczorajszy wieczór poświęciłam na zrobienie sushi - co za koszmar! Pierwszy raz, robiłam je z tak dużą ilością substytutów. Zamiast ryżu do sushi - jaśminowy, zamiast octu ryżowego - zwyczajny, imbir rzekomo z kuchni świata był ohydny rozcieńczony, nawet awokado, jakieś takie wyszło, twarde jak skała. Niemniej jednak zaprezentuję je, pochwale się, bo zdobyłam cudowne grzybki shitake w zalewie, a nie suchlaki sprzedawane w sklepach (niezwykle rzadko).
A i turek zamiast philadephii, bo nawet Almie jej nie było!
Zręczne palce kroją sushi małym, tępym nożem :D
Omnonom, trochę kanciaste, ale zjadliwe. W tle znalazła się też vatika z kokoskiem, cytryną i amlą z porannego olejowania.
Dzisiejszy ranek przysypiałam na uczelni, choć wykład z dadaizmu i surrealizmu w filmie był całkiem intresujący, siła wyższa wzięła górę. Jednakże, potem się całkiem ożywiłam z bubble tea żeby w przerwie między warsztatami, pstryknąć małe fotki outfitowe. Zima jest dla mnie okresem amodowym, kiedy mam ochotę schować się w swojej polarowej piżamie gdzieś w głębiny pościeli, zatem bluza idealnie wpasowywuje się w konwencje "piżamowej przygody". Resztę podrasowałam kolorami, które swój renesans przeżywały latem, aczkolwiek nie mam zamiaru wrzucać ich n dno szafy. Moda to recykling!
czapencja - sh, bluza - sh, kurtka - c&a + diy, spódniczka - h&m (mojej cudownej współlokatorki) creepery - t.u.k.
zdjęcia zrobiła Miłosława Strzelec