środa, 4 stycznia 2017

Księżniczki i gąski


   Kilka dni temu w mojej skrzynce e-mailowej znalazł się list od czytelnika bloga (to panowie też go czytują?), w którym poza gorzkimi żalami znalazłam cytat "Najpiękniejsze kobiety mają najmniejsze szanse zdobycia wartościowego mężczyzny". Autorką tych słów była kobieta, której urodę współcześnie można poddać wątpliwościom, jednakże w swoim czasie zdawała się oszałamiać męską publikę (mówię o  Marlene Dietrich). Podobnie o swoim losie wyrażała się Marilyn Monroe i kilka innych, zniewalających pań, które pomimo pięknej miski, za dużo się nie najadły, a nawet jeśli, to same fast foody. Znikomą ilość wartościowych posiłków w swoim jadłospisie tłumaczyły sobie we wszelaki sposób - a to ceną zastawy, a to lenistwem. Kobiety narzekają - na pozornie błahe rzeczy, będąc niezadowolone ze swojego wyglądu, przechodząc w problematykę bardziej skomplikowaną jaką jest praca, zadowolenie z pożycia czy dzieci.  Niejednokrotnie słyszałam lamenty swoich koleżanek, które poddają w wątpliwość swoją atrakcyjność. Jedna ma zbyt olbrzymią gicz, a jej wybranek woli żabie udka, kolejna jest jak z obrazka, ale facet nie zauważa jej bogatego wnętrza, skupiając się tylko na przyrumienionej, chrupiącej skórce. Ostatnia kończy na tym, że nie jest już tak jędrna jak kiedyś, bo uroda przemija z wiekiem, a chłopak zdradza ją z kolejną perliczką. 
    Czy faktycznie jest tak, że piękna kobieta stanowi atrakcyjny towar na rynku do czasu kiedy nie zostanie napoczęta? Czekamy, wystawione na tacy - przybrane w znakomite zioła, polane wykwintnym sosem. Czekamy na pożarcie - takie od stóp do głów, z rączki do buzi i hop. Leżąc tak, nieustannie analizujemy swoją przydatność, poddając w wątpliwość swoją wartość. Czas mija, a nadgryzione zębem stajemy się mniej atrakcyjne, a nasze szanse na znalezienie się w rękach smakosza maleją? Moja mama powiedziała mi kiedyś, że kobiety mają krótszą datę przydatności. Dojrzewamy później, przekwitamy wcześniej, a zegar biologiczny tyka więc trzeba się spieszyć. Od najmłodszych lat upiększamy się, by nie zgubić się gdzieś w karcie dań. Robimy co tylko możemy, tniemy się tu i ówdzie po to, by skończyć jako przystawka. Wtedy zadajemy sobie pytanie - co jest z nami nie tak, w czym ona była lepsza ode mnie? Myślę, że kobiety dzielą się na te mądrzejsze i na te piękniejsze. Nie zrozumcie mnie źle, tu nie chodzi wcale o to, jakie faktycznie jesteśmy (każda z nas jest przecież piękna na swój sposób), ale o to, jak przedstawiamy siebie światu. Sama niejednokrotnie usłyszałam od kolegów, że inni chłopcy traktują mnie bardziej jak przystawkę, aniżeli główne danie. Traktują mnie tak, bo podaję im na talerzu przystrojona we wszystko co najlepsze, a oni tego nie chcą. A nawet jeśli chcą, to tylko chwilowo. Prędzej czy później i tak wylądujemy w koszu. Piękne kobiety wcale nie mają w życiu łatwiej, mądre nie mają gorzej. Śmiem twierdzić, że w najgorszym położeniu, gdzieś w karcie drinków bezalkoholowych, znajdują się kobiety zdesperowane - naiwne gąski.
    Im wspanialsze jesteśmy, im bardziej wyemancypowane, tym mniej atrakcyjne dla potencjalnych zjadaczy chleba. Królewiczów po tym padole biega zaledwie garstka, zazwyczaj spotykają swoje księżniczki i mnożą się jak króliczki  gdzieś tam w swojej odległej bajce, a dla nas zostaje zgraja nieudaczników - giermków albo błaznów. Wiecie co w tym wszystkim jest najgorsze? Doskonale wiemy o tym, że postępujemy źle wykładając całą siebie na tacy, ale nie umiemy inaczej. Pielęgnujemy w sobie myśl, że musimy być we wszystkim najlepsze. Nieustannie walczymy o atencję. Te wzorce przekazywane są nam z pokolenia na pokolenie, wciskając nas w ciasne gorsety i piętrzące się peruki. Zmaskulinizowany obraz kobiety przydatnej do spożycia rośnie w nas niczym tasiemniec. Wyniszcza od środka, sprawiając, że wycieka z nas całe smaczne nadzienie. W końcu, kiedy zorientujemy się, w jakim przetargu bierzemy udział, mówimy stop, a w tle słychać echo słów głoszących, że nie da się być jednocześnie mądrą i piękną. A my jak głupie gęsi wierzymy w to i dalej udajemy głupie, co by go nie wystraszyć, piękniejsze by go przy sobie zatrzymać. Leżymy na tej tacy. Czekamy pieprzony miesiąc, pierdolony rok, całe kurwa lata. I co? No właśnie... i nic!

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Szczęśliwe kobiety

  Z niecierpliwością odliczałam godziny do końca. Praca w sklepie w Sylwestra bywa niezwykle męcząca. Musisz stać i uśmiechać się, podając buty kolejnej, względnie szczęśliwej kobiecie, która nawet na zakupy ciąga ze sobą swojego partnera. Zadziwiają mnie to, dlaczego odbieramy sobie przyjemność kupowania, otaczania się luksusowymi gadżetami, patrzącymi na nas swoimi rubinowymi oczkami zza sklepowych szyb, zabierając nań swojego męża, chłopaka, przyjaciela nie-geja. Kiedy my chcemy pokazać im się w kolejnych niebotycznie wysokich butach, szukając jednocześnie aprobaty w jego oczach, dostajemy w twarz oszczędnym komentarzem i wzrokiem przepełnionym nudą. Zaprawdę powiadam - rzadko kiedy udaje mi się dojrzeć w oczach tych panów jakiś ogień. To w takim razie - po co chodzą z nimi na te zakupy? Chcą im sprawić przyjemność? Czy raczej traktują to jako formę rozkazu? 
   Niektóre kobiety potrafią zniewolić mężczyzn, robiąc z nich swoich pupili - pieski, kotki, jaszczurki i inne gady. Jak one to robią? Od dobrych kilku lat szukam odpowiedzi na to pytanie. Kiedy wydaje mi się, że jestem już bliska, zmęczona czytaniem setek stron poradników dla kobiet, rozmowami z przyjaciółkami oraz wchodzeniem w niestabilne emocjonalnie relacje, zawsze dzieje się coś, co kompletnie wytrąca mnie z równowagi i sprawia, że wracam do punktu wyjścia. Kiedyś myślałam, że żeby zatrzymać przy sobie mężczyznę, trzeba być po prostu miłą i wierną. Dobrze gotować, dobrze się pieprzyć, nie gadać za dużo. Dorastałam, będąc utwierdzona w przekonaniu, że jeżeli stanę się taką idealną panią domu wprost z rubryk Cosmopolitana, ktoś w końcu zagrzeje w moim życiu miejsce na dłużej. Dzisiaj dochodzę do wniosku, że bycie tak wspaniałą i wdzięczną, wcale nie sprawi, że ktoś zamieszka pod moim piecykiem, by rozpalić w nim ogień. Byłam już taka i inna, a piec wciąż stoi zimny. Próbowałam przeprowadzać wywiady pogłębione z moimi kolegami. Pytałam o to, co sprawia, że zostają z jakąś panną na dłużej. Odpowiedzi mnie nie zaskakiwały, choć jedna wyjątkowo utknęła mi w pamięci. Brzmiało to mniej więcej tak "bla, bla bla, szukam jakiegoś zrywu". Doprawdy? Faceci potrzebują takich wielkich emocji? Do czasu, kiedy nie podejmowałam desperackich prób stania się normalną panią domu (o idealnej nawet nie śmiałam marzyć), byłam obrzydliwie choleryczna i histeryczna. Robiłam sceny, rzucałam przedmiotami, tarzałam się po podłodze pogrążona we łzach, popełniałam samobójstwo i ujeżdżałam na drugi koniec Polski, by usłyszeć, że to koniec. 
   Dzisiaj trochę wyluzowałam, bo przeżyłam już swój romantyczny zryw, przestałam wierzyć w moc wielkich uczuć, nastawiłam się na znalezienie sobie kogoś, z kim będzie mi fajne. Uwierzcie mi, to było cholernie trudne! Niemniej jednak wciąż analizuję tą wypowiedź. Wydawało mi się, że odkryłam Amerykę i że teraz to już musi się ktoś znaleźć, no po prostu musi! Ale te słowa zbiły mnie z pantałyku. Nic nie pomogły wszystkie poradniki i godzinne konwersacje. Nic a nic! Wciąż stoję w polu, a ptak sra mi na łeb. Piec nadal jest zimny, za to buty, które dostaję od kochanych kobiet są ciepłe i mnie grzeją. Szkoda, że na tak krótko.

środa, 14 grudnia 2016

Bycie glamour to nie rurki z kremem

  Miałam zaledwie trzynaście lat kiedy pierwszy raz zachwyciła mnie jej urodą. Lśniła szczególnym blaskiem, zupełnie innym aniżeli hollywoodzcy celebryci. Była zupełnie wyjątkowa – ekscentryczna i osobliwa, a przy tym wyrafinowana. Dzięki niej przez wiele lat nosiłam długie, kruczoczarne fale.
  

Styl tej damy wywarł ogromy wpływ na mój sposób postrzegania kobiecego piękna. Pod jego urokiem kształtowa się estetyka, której jestem wierna od lat, mówiąca „jestem nieprzeciętnie przerysowana”. Domyślacie się o kim mowa? O artystce przez duże A, światowej sławy gwieździe burleski, muzie projektantów i mojej największej z inspiracji – Dicie von Teese


    Gdy wydawnictwo Znak poprosiło mnie o zrecenzowanie jej najnowszej, przetłumaczonej na polski, pozycji byłam wniebowzięta! Cóż za niesamowita nobilitacja, a przy tym i doskonała okazja do analizy porównawczej jej poprzedniej książki o fetyszu oraz burlesce. „Bądź piękna. Sztuka ekscentycznego glamour” już niebawem zagości na sklepowych półkach, tymczasem zwiedza zakamarki mojego gniazdka. Czytałam ją chyba we wszystkich możliwych kątach swojego mieszkanka. Nie rozstawałam się z nią nawet w trakcie kąpieli. Ba! Tę formę czytania wyjątkowo sobie przypodobałam. Wystarczyło mi kilka świeczek i wanna pełna piany bym choć przez chwilę mogła zakosztować luksusu o którym Dita rozwodzi się na kartach książki.

      
       Pozycja/publikacja ta to zbiór wyjątkowo ciekawych porad oraz anegdot z życia gwiazdy, z licznymi wywiadami udzielanymi przez jej przyjaciół (stylistów, fotografów, wizażystów), a spisanych przez jej asystentkę Rose Apodaca. Jednak ekscentryczności stylu Dity nie sposób oddać wyłącznie za pomocą tekstu. On się po prostu nie daje okiełznać w słowach. Nie może więc dziwić, że w książęce znalazły się liczne zdjęcia (zarówno z sesji jak i z prywatnego albumu Dity). 

Ten opasły wolumin liczy sobie 380 stron z papieru kredowego. Myślę, że biblia miłośniczek retro-szyku wymaga nie tylko sensownej treści, ale i wykonania z odpowiednich materiałów. Język tłumaczenia wydaje mi się wyjątkowo grać ze słownikiem właścicielki, tłumaczka wykonała świetną robotę (nie licząc kilku kosmetycznych wpadek w których należałoby posłużyć się bardziej egzaltowanym, pasującym do Dity słownikiem). Książka ta nie jest jednak arcydziełem literackim, zatem powinna cechować się przede wszystkim przejrzystością oraz jasnością przekazu (i tak zresztą jest). 


Poradnik ten dostarczył mi wiele radości. Pamiętam, że jako 15-latka zachodziłam w głowę jak to możliwe, że Dita ma aż tak ciemne brwi, chociaż natura obdarzyła ją puklami w kolorze blond i wiecie co? Okazało się, że przecząc wszelkim instrukcjom dołączanym do farb do włosów, koloryzuje je właśnie nimi! Z czteroczęściowego spisu treści możemy dowiedzieć się na których kartach książki ikona zdradza nam tajniki swojego makijażu, ćwiczeń oraz recepturę na ulubiony koktajl. Z wypiekami na twarzy czytałam o tym, jak ta niesamowita kobieta podkolorowuje swoje sutki dla dobra widzów Crazy Horse. Z każdą kolejną stroną uświadamiałam sobie również, że nie bez przyczyny na swoją idolkę wybrałam kobietę, która na przekór wszystkim zasadom, stworzyła siebie od podstaw, tworząc przy tym nowy kanon urody. Autorka stawia przede wszystkim na odwagę i indywidualizm, mówiąc nie słowom „przyhamuj z makijażem oczu, kiedy podkreślasz usta czerwoną szminką”, podkreślając wszystko naraz. Wykańczając ten look przerysowanymi brwiami zapytuje „czy to możliwe, że Marilyn Monroe, Hedy Lamarr i Rita Hartworth się myliły?” 



Cała publikacja jest misternie przygotowanym abecadłem retro piękności – począwszy od pielęgnacji skóry na twarzy na włosach łonowych kończąc. Dita nie dystansuje się od czytelnika – wręcz przeciwnie, zbliża nas do siebie, dając nam możliwość zajrzenia za kulisy jednego z najpiękniejszych przedstawień jakie widziały moje oczy – kształtowania się osobowości poprzez rytuały piękna. Podrozdział poświęcony gorsetom oraz pończochom wyjątkowo mnie ujął. Mam taką słabość do nylonów! Miło było dowiedzieć się w jakich chadza moja inspiracja. Wisienką na torcie jest dla mnie rozdział o fryzurach vintage, bo to one zawsze zachwycały mnie w Dicie najbardziej. Jak to jest możliwe, że wyciska te wszystkie fale i faleczki sama i zajmuje jej tak mało czasu?



        Jeżeli wciąż zastanawiasz się nad kupnem tej książki zapewniam, że warto. Nie tylko dla tych pięknych zdjęć i urodowych trików tej białolicej piękności. Warto się w nią zapatrzyć by móc wyruszyć w podróż w zamierzchłe czasy, kiedy kobiecość mierzona była zupełnie innym centymetrem i dostrzec jaką długą drogę przeszła Heather Sweet, by z blond aniołka przekształcić się w seksbombe. Dita jest dla mnie diamentem nie ze względu na te wszystkie zewnętrzne przywary, ale za jej upór i samodzielność. Cały jej image jest jej własnym dziełem i choć jej dłonie nie wyglądają na spracowane, gwarantuje wam, że nakładanie wałków, malowanie paznokci, wiązanie gorsetów jest wyczerpującą pracą. Bycie glamour to nie takie rurki z kremem! 
Ps. Już dziś możecie kupić książkę w promocyjnej cenie, wystarczy, że wejdziecie o tu!

czwartek, 8 września 2016

Być mamą dwójki chłopców part 1

Jestem mamą dwójki chłopców. Chłopców o naturze dość egzotycznej - mają cztery łapy i są łyse, a na dodatek zdarza im się być porównanym do krówek. Chłopcy noszą imiona po postaciach z bajki, jak na tak niezwykły wygląd przystało. To Bolek i Lolek. Niedawno stuknęła im 18-nastka, ale wciąż wyglądają na dzieciaki - są karłowaci, ciągle wyskakują im pryszcze. Lubią zabierać sobie zabawki, często słyszę ich krzyki, gdy podczas wyrywania sobie misia, jeden nadepnie innemu na ucho/łapę/łepek. Chłopcy bardzo chcieliby dołączyć do chińskiego gangu, więc nie radzę wam z nimi zadzierać.  



Jak to się stało, że przygarnęłam aż dwójkę nagich bliźniaków, w dodatku bez rodowodu?

72 tygodnie temu odeszła ode mnie moja poczciwa staruszka Balbinka w wyniku nieuczciwej rozgrywki z padaczką. Zmarła na zawał serca, we śnie. Lament był olbrzymi, przed długi czas spałam z jej posłaniem na poduszce. Płaczu nie było końca, wraz z moją mamą złożyłyśmy obietnice - "Już nigdy żadnego psa, nie zniesiemy tego więcej". Aż w końcu żałobę rozjaśniła nam wiadomość od koleżanki. Brzmiała jak alarm -"Halo, houston! są dwa łysole do przygarnięcia!". W głowie zapaliła mi się czerwona kontrolka, pomyślałam, że zrobię sobie przerwę od wycierania nosa i oglądania zdjęć Balbinki. Wiedziałam, że chcę zrobić dobry uczynek i udzielić schronienia dwóm, skrzywdzonym przez los psiakom, dlatego też nie czułam wyrzutów sumienia wobec Balbinki. Czym prędzej weszłam na stronę Fundacji Fioletowy Pies i ujrzałam dwójkę urwisów - totalnie dziwacznych, niby szczeniaczki, a wyglądają jak stare dziadki. Serio - musicie to zobaczyć! 


Mała chwila konsternacji i już wiedziałam. Wiedziałam, że te psiaki muszą trafić do mnie. Nie chciałam ich rozdzielać, nie chciałam żeby trafiły do kogoś innego. Tylko jak tu przekonać mamę, że będę odpowiedzialną mamą i tylko sporadycznie zasięgnę jej porady, a w sytuacjach iście kryzysowych, poproszę ją o pomoc. Podesłam psiaki mojej przyjaciółce, była nimi zachwycona do tego stopnia, że przyjechała do mnie kilka godzin później . Moja mama siedziała na fotelu i pogrążając się w rozpaczy, ucinała sobie drzemkę. Obudziłam ją i od razu przystąpiłam do działania. Przysunęłam ją do fotela, pokazałam chłopaków. Kątem oka widziałam jak jej koniuszki ust unoszą się ku górze, jednakże nie dała po sobie poznać tego entuzjazmu. Zapytała o to, którego chcę przygarnąć. Gdy powiedziałam, że obydwóch, spojrzała na mnie jak na kosmitkę, w głębi duszy wiedząc, że i tak postawię na swoim.
Nie minęło kilka minut, jak wysłałam wiadomość do Fundacji. W odpowiedzi załączono formularz przedadopcyjny, w którym musiałam wyspowiadać się ze wszystkich swoich i rodzinnych grzeszków. Odsyłając go, serce biło mi jak szalone. Wiedziałam, że decyduję się na pieski z interwencji o których wiadomo tyle, że ojciec był grzywaczem, mama kundelkiem i próbowano sprzedać je z lewymi papierami prosto z luksusowego bagażnika jakiegoś starego punciaka. Więc w głowie miałam istny kociołek rozmaitości "Czy je dostanę? Czy nie będą chorować? Czy dam sobie z nimi radę? A co jeśli mnie nie polubią?" - nękałam samą siebie, stukając w czoło fantomowym palcem. Wielką mi radość uczyniono, gdy dowiedziałam się, że za niedługo przytupta do mnie Pani z wizytą przedadopcyjną. 
Ding-dong - zadzwonił dzwonek, a w drzwiach stanęła Pani Domańska. Okazało się, że to nie tylko właścicielka hodowli Grzywaczy Chińskich, ale i mama moje koleżanki z podstawówki. Mówię sobie "ha, wygrałam!" Kobitka usiadła ze mną w salonie, porozmawiałyśmy, rozejrzała się po domu. Usłyszałam, że jest na tak i nie mogłam powstrzymać się od łez szczęścia. Chodziłam po domu i nuciłam sobie kretyńskie piosenki z tekstem równie głupim, co polskie stand upy. Byłam w takiej euforii, że czas minął mi wyjątkowo szybko i nadszedł "chwarny dzień".
Wynajęłam samochód z wypożyczalni i namówiłam swojego chłopaka, by go poprowadził, bo jak na poważną personę, jaką jestem, nie posiadam prawka. Zgodził się bez słowa i nazajutrz siedziałam już w aucie razem z nim oraz moją przyjaciółką, która była świadkiem mojego postradania zmysłów.Tak, tak, jechałam po Bolka i Lolka pieprzone 280km, aż do Opola! Na miejscu wszystko przebiegło pomyślnie, zasmuciłam tylko rodzinę z domu tymczasowego na tyle, że matka z dziećmi poszła na spacer, a psiaki wydał mi jej mąż. Podpisałam umowę "zobowiązuje się do dożywotniej opieki nad..." - to brzmiało tak poważnie!


I takim oto cudem, w małej, białej cliówce znalazła się wielka poducha z ikei, 5 kilo karmy, tysiące zabawek walających się po nadgryzionym koszu wiklinowym, psie pieluchy i podkłady oraz koc, pod którym siedziałam ja sama z dwójką, nowoprzysposobionych dzieciaków. Modliłam się tylko, żebym nie zasikały mi tapicerki, bo w regulaminie wypożyczali widniały okrągłe trzy cyfry. W przeciągu kilku tych godzin powrotnych i postojowych, strach przeradzał się w irracjonalną miłość do dwójki łysoli. Po mału przestawałam wierzyć, że to tylko sen i kiedy na spacerze, Bolek obsikał mi nogawkę, wiedziałam, że wzięłam sobie na plecy niezły bagaż. Ale wiecie co? To był  jeden z najwspanialszych dni w moim życiu, uwzględniając w tym spodnie przyozdobione uryną.

czwartek, 14 maja 2015

Co nieco o pokazywaniu cycków i byciu SG

Dawno mnie tu nie było i pewnie znowu długo nie będzie. Dzisiejszy post poświęcę tematowi, który od kilku dni zdominował moją fejsbukową stronę, mianowicie nagości. Zdania są podzielone - jedni pochwalają epatowanie cyckiem to tu, to tam, a kolejni są tego zagorzałymi przeciwnikami i próbują zmieszać mnie z błotem. Niedawno udzieliłam wywiadu Michałowi Koszkowi, redaktorowi pisma SEZON, dla którego zdarzało mi się coś skrobnąć. Rozmowa ta ukazała się w serwisie VICE, jednakże z niewiadomych nam powodów, została usunięta. Ani przepraszam, ani pocałuj mnie w dupę. Wywiad pozostał więc w otchłniach mojego dysku, zapomniany, zakurzony, a fe! Dzisiaj, w obliczu modlitw w intencji mojej (nie)moralności, chcę się nim z wami podzielić. Enjoy!

focie autorstwa Pauliny Czochry pochodzą z mojego najnowszego setu dla SG


Suicide Girls powstało w 2001, ile miałaś wtedy lat?
O Boże! Jakie matematyczne pytanie na początek, a ja z matematyką nie jestem za pan brat. Byłam gówniarką, miałam… 8 lat.
Czyli jesteśmy rówieśnikami! To była zamierzchła podstawówka i o nude selfies nie było jeszcze pewnie mowy.
Pierwszą prawie nagą fotę zrobiłam jak miałam 16 lat. W bieliźnie – niby dla chłopaka, niby dla siebie. Pierwszy akt, który opublikowałam był, wiadomo, czarno-biały, z piękną grą świateł. Wrzuciłam go do sieci chwilę po osiemnastce, wylądował na blogu, fanpejdżu i maxmodels. Nagraliśmy przy tej okazji też film „Empty Room” – o fetyszach, którym ludzie oddają się, gdy są sami w domu.
I co robią?
Chodziło o kontekst seksualny. Poruszyliśmy aspekt fetyszu stóp, trochę sado-maso…
Cykałaś się przed kamerą?
Zaczęłam chodzić na zdjęcia, gdy miałam 15 lat. Po „Empty Room” nagrałamteledysk dla Hadesa. Już nie miałam oporów, żeby pokazywać cycki, poza tym pracowałam ze znajomymi. Wiadomo, że na początku pojawia się bariera, którą trzeba pokonać, ale jeśli ludzie traktują cię poważnie i nie wywieszają języków, twoje podejście jest z automatu inne. Ostatnio na sesji latałam z gołym cyckiem po korytarzu w hotelu i nikt nie robił z tego problemu. (śmiech)
Czyli teraz przychodzisz na sesję i od razu możesz ściągnąć stanik?
Na pewno feeling jest istotny, wiadomo, nie rozbierasz się dla każdego, to straciłoby fun. W tej chwili pracuję z profesjonalistami, którzy wiedzą jak pokazać damskie ciało, wiedzą co zrobić, żebym nie wyszła na grubą krówkę dojną. Gdy ktoś mi mówi, żebym zdjęła stanik, nie ma problemu, gorzej z dołem. Ale cyckiem mogę świecić.
Kiedy trafiłaś do SG?
Trochę czasu minęło od pierwszych aktów do SG. Po drodze robiłam jeszcze ten teledysk dla Hadesa, zaczęłam prowadzić bloga jako Jeany Kicz i jakoś potem Rambo z SG napisała do mnie prywatnego maila z informacją, że istnieje coś takiego jak SG i czy nie chciałabym podesłać swojego zgłoszenia. Wypełniłam więc formularz, zeskanowałam dowód i paszport. Dostałam odpowiedź, że bardzo chętnie przyjmą mój set. Porozmawiałam z moją kumpelą - fotografką z Łodzi, powiedziała, że przyjedzie do mnie do Poznania i zrobimy foty. Było fajnie. Gdy pozujesz przed kobietą, nie dzieli was bariera. Gdybym robiła nagie zdjęcia z facetem, to pojawiłby się kontekst seksualny. A tak to z dziewczyną rozmawiam o tym, która z nas ma większe rozstępy na tyłku, która na cyckach, a która ma większy brzuch albo zwisającą skórę na rękach, a wstyd gdzieś znika.
Jakie formalności musiałaś wypełnić, żeby zostać SG?
Podałam dane osobowe: wiek, adres zamieszkania, adres paypala, zeskanowałam dowód i paszport, poświadczyłam jeszcze datę urodzenia legitymacją studencką. Wysłałam trzy zdjęcia: twarzy i ciała. Nie musiały być rozebrane! Wydaje mi się, że do SG przyjmują każdego, ale SG zostaje się wtedy, kiedy wykupią twój set. Przesyłasz 40–60 zdjęć, na których się rozbierasz, robisz striptiz, wymyślasz historię, którą próbujesz ubrać w ładne słówka, żeby nie było, że pokazujesz te cycki za darmo, ale robisz to w imię sztuki. (śmiech) Czekasz około czterech miesięcy aż set ukaże się na stronie. Są membersi i laski, które są hopeful, marzące o zostaniu SG. Membersi głosują, dają serduszka, lajkują, wysyłają prezenty, piszą miłe albo głupie wiadomości. Na podstawie membersów i ekipy (Sean, Missy), taki set może zostać setem dnia. Czekać można na to nawet i dwa lata, ja czekałam trzy miesiące. Gdy pojawia się pierwszy set, bardzo się z tym afiszujesz, wrzucasz info na fora i fanpejdża, zależy ci na lajkach pod zdjęciami. Z każdym kolejnym ekscytacja maleje…

Szybko zostałaś dziewczyną dnia. Co z tego miałaś?
Dostałam wynagrodzenie. Wrzucając zdjęcia, oddajesz im prawa do nich, ale ty także możesz nimi dysponować, publikować gdzie chcesz. Oni umieszczają je na koszulkach, w książkach i magazynach – nie erotycznych, ale związanych z tatuażem. Gorzej się dzieje, gdy ludzie ściągają zdjęcia i wrzucają je na tumblry i fora o niegrzecznej tematyce. Jeżeli powiesz ludziom z SG, że twoje zdjęcie hula po Internecie w miejscach, po których nie chcesz, żeby hulało, wtedy oni się tym zajmują. Jakiś Polaczek założył fotobloga, gdzie zamieszczał moje zdjęcia. Oburzyłam się tym. Po trzech dnia, gdy napisałam do SG, jego fotobloga już nie było. SG dba o komfort psychiczny, choć wiadomo, że w naszym katolickim kraju…
Wahałaś się przed założeniem konta?
Trochę tak. Rozmyślałam, gadałam z chłopakiem. Na początku podchodził sceptycznie, ale potem stwierdził, że „ja mam ciebie na co dzień, oni mogą sobie co najwyżej walić do twoich zdjęć”. A ja chodzę przy nim w polarowej piżamie! Wie, że dzięki zdjęciom mogę wyrazić siebie. Moja mama powiedziała, że gdyby była w moim wieku i miała ładne ciało, zrobiłaby to samo. Staram się nie robić zdjęć ginekologicznych, nie podobają mi się, uważam, że cipki źle wychodzą na zdjęciach i jest to część mnie, którą chciałabym zachować dla siebie. Jedna jedyna!
Jak zareagował tata?
Gdyby zobaczył mój profil, to by mnie chyba przechrzcił. Zrobiłam sobie pierwszy tatuaż, gdy miałam piętnaście lat, powiedział wtedy mamie, że wytoczy jej proces sądowy, bo się samookaleczam. Nie utrzymuję z nim kontaktu. Moja mama jest punkówą, ma pomarańczowe włosy, wygolone boki i tatuaże. Traktuje moje znajome jak kumpele. Mój dziadek był wojskowym, trzymał ją krótko, nie pozwolił pójść do szkoły plastycznej, bo uważał, że chodzą tam ćpuny. Ona stwierdziła, że da mi wolną rękę i pozwoliła budować siebie od podstaw, robić to czego ona nigdy nie mogła.
Twój chłopak serio nic nie robił sobie z tego, że pokazujesz się nago w Internecie? Że kolesie walą sobie na twoje zdjęcia?
Ale mogą też walić do zdjęć w bieliźnie, w stroju kąpielowym, do portretów. Mój chłopak przyjął mnie taką, jaką jestem. Wiedział, że nie mam problemu z rozbieraniem się, że modeling, to po części moja praca, że to jest część mnie. Jeżeli kocha mnie, a nie akceptuje tego, jaka jestem, to coś jest nie halo. Choć uważa, że faktycznie tej cipki nie powinnam pokazywać, zresztą razem stwierdziliśmy, że nie chcemy jej uwydatniać. Gdy kiedyś fotograf opublikował zdjęcie i był tam jej zarys, wkurzyłam się na niego, bo uzgadnialiśmy, że takich zdjęć nie robimy. Szybko zdjęcie usunął.
Jesteś ekshibicjonistką?
Jestem ekshibicjonistką emocjonalną. Uwielbiam mieć kontakt z fanami, uzewnętrzniać się, prowadzić blogi, pisać, że jest mi źle albo, że chciałabym zrobić sobie grzywkę. Trafiają mi się też bardziej filozoficzne teksty. W ogóle bardzo lubię pisać.
Trzeba być seksoholiczką, żeby być SG?
Nie, prywatnie jestem trochę aseksualna. Wolę coś dobrego zjeść, obejrzeć film, przeczytać książkę, pójść na koncert, a seks jest gdzieś na drugim planie.
Sprawdzałem, co oznacza twój pseudonim. Znalazłem, że to ze staroislandzkiego zaimek „my”, ale mi „Sinni” kojarzy się z angielskim tłumaczeniem grzesznicy.
Długo zastanawiałam się nad pseudonimem, bo on musi być marką. W Polsce jestem Jeany Kicz, ale zagranicą nie skumaliby tego. Pseudonim powinien składać się z maksymalnie dwóch, trzech sylab, inaczej trudno go zapamiętać. Stwierdziłam, że no dobra, skoro pokazuje cycki, niech będzie, że jestem grzesznicą. (śmiech)
To jest odzwierciedlenie twojego charakteru? Jesteś grzesznicą?
Trochę tak, trochę nie. Moja osobowość jest bardzo złożona. Jednocześnie jestem romantyczką, która ma wieczny Weltschmerz, która leży w łóżku, słucha smutnej muzyki i się nad sobą użala, a z drugiej, ze sfery seksualnej zamiast wanien z różami, wolę rzeczy hardkorowe, więc może coś w tym jest.
Co robiłaś zanim zostałaś Sinni? Wiele SG było kujonicami, tak czytałem.
Ja byłam Jeany Kicz, więc gdzieś tam zaistniałam szerzej polskiej widowni, pokazałam przecież cycki w teledysku hiphopowym. Nigdy nie byłam kujonką. Uczyłam się tego, co chce i co mi było potrzebne. Nie miałam problemów z nauką, miałam za to problemy z chodzeniem do szkoły. W klasie maturalnej moja frekwencja wynosiła 58%, a średnia coś koło 4,7. Koleżanki z klasy bardzo mnie nie lubiły i mówiły, że sypiam z panem od polskiego, bo miałam cały czas szóstkę. A w drugiej klasie, gdy przefarbowałam się na rudy, bo chciałam przejść z czarnego na blond i miałam na głowie bigos, tak mnie właśnie tym „bigosem” wyzywali. Byłam szykanowana. A później znowu mnie polubili, bo przed maturą chcieli, żebym pisała im prace maturalne. (śmiech)
A teraz na uczelni znają twoją internetową osobowość?
Staram się, żeby nie znali. Studiuję polonistykę. Z promotorem mamy bardziej kumpelskie relacje, ale wolałabym, żeby mnie nie szpiegował. (śmiech)
Co ze zboczeńcami w sieci?
Kiedyś było ich więcej. Dostawałam pytania, czy pokażę stopy, czy wyślę zużyte pończochy. Rozgraniczam niemiłe komentarze od anonimów, bo od nich ciągle dostaję pojazdy, że jestem szmatą, kurwą, że żebrzę pieniądze. Raczej nie spotykam się z niemiłymi komentarzami, czasami tylko lecą głupie teksty, typu: „przyjedź do Francji, zostaniesz moją żoną”.
Jak reagujesz na obelgi?
Czasami odpowiadam, a czasami mam duży zlew. Znam swoją wartość, wiem, jakim jestem człowiekiem i wiem, że „szmata” to osoba, która uprawia seks z niezliczoną ilością osób i zazwyczaj bierze za to pieniądze. Nie dotyka mnie to, gdy ktoś obcy nazwie mnie szmatą i podepnie pod to stos epitetów w stylu „jesteś głupia”. Nie uważam, żebym głupia była. Dotyka mnie za to mentalność Polaków, to, że osoba, która pokazuje cycki i tyłek na zdjęciach, już na starcie jest kurwą. Zdjęcie i film to materiał, tak jak krzesło czy lampa, to jest po prostu rzecz, to nie jesteś ty, nie sprzedajesz siebie, tylko zdjęcie, efekt finalny, złudzenie. Najgorsza jest hipokryzja. Ludzie piszą mi, że powinnam zdjęcia zostawić dla siebie i chłopaka, a najczęściej piszą to dziewczyny, które rozsyłają innym typom swoje nagie fotki, bo chcą być fajnie. Irytuje mnie zacietrzewienie i interesowanie się życiem drugiego człowieka, zaglądanie komuś w portfel. Dowiedziałam się, że jestem leniwą krową i że umiem pokazać tylko dupę. To bardzo przykre, gdy ktoś się przed kimś otwiera, daje coś od siebie i słyszy takie komentarze.
Od początku byłaś odporna na hejt?
Przygodę z alternatywnym światem zaczęłam w podstawówce, chodziłam w glanach i spódnicach do ziemi. Mówili, że jestem wiedźmą. Wtedy mnie to bolało. W pierwszej gimnazjum zachorowałam na anoreksję, miałam problemy z akceptacją siebie. Gdy wylądowałam w szpitalu, poznałam dziewczynę, która była na skraju swojego życia, krzyczała z bólu. Stwierdziłam, że nie chcę tak skończyć, że chcę coś po sobie zostawić. Dużo czasu musiało upłynąć, zanim zaakceptowałam siebie, zanim zbudowałam barierę, chroniącą mnie przed ludźmi, którzy życzą mi źle. Ich przytyki są teraz dla mnie niczym. Jeżeli jednak krytykuje mnie ktoś bliski, wtedy jest mi przykro i często płaczę.
Fani to twoje wsparcie?
Są super! Zmagam się z problemami finansowymi, mam niepełnosprawnego brata, moja mama choruje na miastenię, ma cukrzycę, stan przedzawałowy... Prowadziła firmę, ale przyszedł kryzys. Musiałyśmy sprzedać mieszkanie, staramy się wyjść z długów. Założyłam konto na GoFundMe i opisałam naszą sytuację. Chcę bardzo skończyć studia i trudno znaleźć mi pracę ze względu na ich tryb. Wpadają mi zlecenia, typu reklamy, trochę pracowałam podając ludziom buty w Aldo, ale to wszystko jest dorywcze. Dzięki GoFundMe uzbierałam pieniądze na część spłaty długu, chcę też w końcu wysłać gdzieś moją mamę, żeby mogła odpocząć ode mnie i mojego brata, ale najpierw muszę spłacić te długi, które się piętrzą. GoFundMe dało mi poczucie wsparcia ze strony ludzi, uwierzyłam, że są w stanie dać mi coś od siebie, a nie napisać tylko, że jestem fajna, bo pokazałam cycki. Ostatnio na urodziny jeden z fanów wysłał mi buty. Jest też gość, który co miesiąc wysyła mi 200 $. Nie pisze brzydkich rzeczy, pisze, że mnie wspiera, pyta się, jak czuje się moja mama, piesek (który niestety już nie żyje :() Większość z fanów pochodzi jednak z zagranicy. Ludzie w Stanach mają zupełnie inne podejście. Tam dziewczyny z SG robią karierę, traktowane są na równi z modelkami high fashion. Występują w programach, są prezenterkami, robią edytoriale do magazynów i nie są szufladkowane. Na szczęście coraz więcej ludzi w Polsce rozumie to, że dziewczyny, które pokazują cycki w imię czegoś, nie są dziwkami. Czasami stalkuję osoby, które dają mi komentarze, jeżeli to jest fajna osoba, to się cieszę. Wkurzają mnie tandetne dresowe teksty, typu, że spadłam z nieba. Jeśli ktoś pisze elaborat i walnie tanią bajerkę, to jest to słabe, choć i tak milsze niż jak ktoś cię nazwie dziwką.
Zdarza ci się, że ktoś cię rozpozna na mieście?
Czasami w autobusie, gdy jadę na konwent tatuażu, to podchodzą do mnie moje fanki, nastolatki. Przytulają się, oglądają tatuaże i proszą o zdjęcia. To jest bardzo sympatyczne.
Sporo masz tych tatuaży.
Traktuję moje ciało jak płótno – zbieram pracę różnych artystów. Zaprojektowałam siebie. Chcę mieć dwa rękawy, wytatuować coś pod cyckami, jedną nogę zrobić bardziej mroczną, drugą słodką. No i chcę wytatuować plecy i mieć coś na twarzy, np. łezkę pod okiem, ale wtedy nie mogłabym wtedy mieszkać w Polsce. I nie mogę wytatuować rąk, bo nie znajdę pracy, a nie wiem, gdzie będę pracować, może zostanę kimś światłym, a może będę sprzedawać na kasie w supermarkecie.
Wyjechałabyś i rzuciłabyś wszystko?
Na razie pierwszorzędne są dla mnie studia. Jeśli mogłabym utrzymać się z pisania, byłoby super. Chciałabym wyjechać - wtedy mogłabym zrobić z SG coś więcej niż teraz.
Ale followersów masz bardzo dużo.
Nie mam dużo! Jeszcze mi brakuje do Jessiki Mercedes, która jest moją byłą przyjaciółką. Przyjaźniłyśmy się w gimnazjum, gdy byłyśmy emo. Rzygałyśmy mlekiem do zdjęć. Ona jest typem egocentryka i lubi walnąć niemiłym słowem, a gdy przyjaźniłyśmy się, miałam problem z akceptacją siebie, więc gdy mówiła mi, że mam wielki nos i grube uda, to naprawdę robiło mi się smutno. Stwierdziłam, że kumpluje się ze mną, żeby dowartościować siebie. (śmiech) Ale żeby nie było, teraz nie mam nic do Jessiki, wręcz jej zazdroszczę, że się jej udało, gratuluję jej. I chciałabym mieć tylu followersów!
Ale i tak masz ich bardzo dużo! Co trzeba zrobić, żeby ich zdobyć?
Na pewno pokazywać cycki! (śmiech) Wiesz co jest najgorsze? Dodaję na Instagrama zdjęcie z sesji i ma ono mniej lajków niż zdjęcie w piżamie z telefonu.
Utrzymujecie kontakt z innymi SG?
W maju pojechałam na Shootfest do Portugalii, poznałam tam dziewczyny, z którymi spędziłam siedem dni, oglądając do rana głupie filmiki na YB. Nabyłam dużo znajomości, wpadłam trochę w kółko wzajemnej adoracji. Wszystkie mieszkałyśmy razem, we wspólnych pokojach, biegałyśmy nago, robiłyśmy wspólne zdjęcia albo jedna drugiej telefonem. komentowałyśmy: „Oh, you're such a babe...” i gadałyśmy różne inne głupotki. Stwierdziłam, że fajnie być między nimi. Nigdy nie przebywałam w tak pięknym miejscu. To był dom na wyspie, cały w skale wulkanicznej, a w środku domu stało drzewo. Dziewczyny były naprawdę fajne, w swoich krajach robią kariery. Poznałam Arwen, Riae, Gogo, Plum, Mendacie. Teraz są moimi ziomkami. Gdy miałam 12 lat, oglądałam zdjęcia Riae, miała wtedy jeszcze dredy ichciałam wyglądać jak ona. Fajnie poznać dziewczyny, do których się wzdychało. Wiesz, że Arwen nie lubi pokazywać się bez sztucznych rzęs, bo ma kompleksy, a potem patrzysz na nią i myślisz, kurwa, jak ona może mieć kompleksy, jest śliczna. Ma przepiękną skórę, pupę, buzię i tatuaże, wygląda jak lalka, a przy okazji jest super dziewczyną i można z nią oglądać filmiki na yb o animal couples i jeść chipsy. Dostałam zaproszenie do wszelkich możliwych krajów, z których pochodzą SG. Piszemy, wysyłamy fotki, rozmawiamy na whatsupie, ostatnio jedna opowiadała mi, jak odmalowywała sobie mieszkanie.
Są w tym gronie inne Polki?
Jest nas mało, zaledwie kilka (Laf, Kahu, Aeta, Osaka), choć ostatnio zauważyłam boom, bardzo dużo dziewczyn wysyła swoje zgłoszenia, chcą zostać SG. Życzę im jak najlepiej, jednak z drugiej strony, chciałabym, żeby to grono pozostało kameralne, żeby znajdywały się tam dziewczyny, które nie chcą robić tego dla lansu. Ja zostałam Sinni, żeby przełamać stereotypy, żeby przekroczyć kolejne granice, bo lubię je przekraczać i żeby się dowartościować w jakiś tam sposób.
Czytałem, że większość SG to lesbijki.
Coś ty! To są dziewczyny, które lubią podziwiać piękno zarówno męskiego, jak i damskiego ciała, nie ma w tym nic dziwnego. Lesbijki zdarzają się bardzo rzadko.
Czy z SG jest tak jak z harcerstwem, że będziesz SG do końca życia?
SG wzbogaciło mnie wewnętrznie, inaczej postrzegam dziewczyny, które obnażają się w internecie. Wiadomo, że gdy masz 16 lat stwierdzasz, że pozowanie nago jest brzydkie, że po co to komu, a gdy przekroczysz ten magiczny wiek 18 lat… wszystko się odczarowuje, czytasz za dużo Bukowskiego i stwierdzasz, że wszystko kręci się wokół seksu, że to dobry sposób na zarobek, a jeśli do tego nie trzeba z nikim go uprawiać, to super. (śmiech) Na razie jestem jeszcze gówniarą, nie wiem, co będzie za 30 lat. Chociaż nie wiem, czy zdjęcia nagiej 50-latki są przyjemne.
50-latka nie może być sexy?
Oczywiście, że może. Kiedyś jednak stwierdziłam, że jeśli nie osiągnę tego, co zamierzyłam, do czterdziestki, czyli jeśli nie wydam bestsellera, to popełnię samobójstwo. Wtedy byłabym już totalną Suicide Girl! 

wtorek, 24 czerwca 2014

Kilka słów o stylizowaniu

Dzień dobry wieczór! Czas najwyższy zrobić sobie przerwę od teorii komunikacji społecznej, odsapnąć trochę przed przystąpieniem do nauki zasad rządzących mediami (ich poetyki i estetyki) i stworzyć coś, co kształem i rozmiarem będzie zapewne przypominało fekalia mojego leciwego już pieska. Niemniej jednak - enjoy!

Przeglądałam ostatnio statystyki swojego bloga (a fe, przecz z takimi narcystycznymi zachowaniami) i natknęłam się na pewną ciekawostkę. Ze wszystkich postów, które tutaj zamieściłam, najchętniej czytywanym jest ten dotyczący zmian na mojej głowie (w niej zapewne też). Skąd tak duże zainteresowanie takimi przyziemnymi, pierdółkowatymi informacjami? Tak bardzo lubicie wygrzewać się na fotelu w czyimś domu, towarzyszyć mu w codziennej rutynie, której oddajemy się z uległością każdego ranka? Lubicie zaglądać co czyjejś lodówki i podjadać resztki z obiadów? Oj tak.Wydaje mi się, że każdy to lubi. Pławić się w czyimś luksusie i zaglądać sąsiadowi w okno. Jesteśmy wścibskim narodem, lubimy wiedzieć co się dzieje u innych (w domyśle gorszych od nas)... dlatego z tak wielką namiętnością przeglądamy zeberki, kozaczki i inne zwierzaczki plotkarskie. Sama marnotawię swój cenny czas na stalking w sieci. Nie ograniczam się wcale do wyżej wspomianych serwisów, zaglądam głębiej. Penetruje sieć, prywatne profile, zagraniczne blogi - o mój boże, czy ja nie mam swojego życia? Otóż mam, żyję ze sobą samą już dwadzieścia, prawie dwadzieścia jeden lat i mam się świetnie. Wiem o sobie już dużo. Umiem zawiązać buciki i zrobić jajecznicę. Wiem nawet, dlaczego tak bardzo interesuje nas tematyka pszczółek i kwiatków. Świat ma tyle tajemnic, a ja zgłębiłam już tak wiele z nich! Wstąpiłam na wyższy level rozumowania - pojmuję już (zapewne przez moje studia) strukturę i sposób funkcjonowania mediów. Dlatego też chciałabym zdradzić wam pewien sekret. Jak wyglądają moje włosy bez ułożenia? UWAGA, UWAGA! ZOBACZCIE SAMI!


Tak, mam na głowie pudla i to niemałego! Wszystkie loczki kumulują się gdzieś w okolicy ucha, natomiast objętości nie da się zaobserwować na czubku łepetyny. Nie wiem co powoduje takie "przyklapnięcie". Jakieś rady? :D



Czasem wydaje mi się, że wystarczy je lekko potrząsnąc, zmierzchwić palcami i będzie wszystko okej... tymczasem wyglądem zaczynam przypominać pudla jeszcze bardziej.


Z profilu (prawie) to jeszcze normalnie wygląda.


Z drugiego również, ale en face wygląda o wiele gorzej i nawet seksowne pozy nie pomagają. Zdarza się więc (coraz częściej), że redukuje poziom swojego wkurwienia, podejmując próby okiełznania ich gumką oraz wsuwkami. A całość wygląda o tak!


Jeżeli wiecie, dlaczego moje włosy przypominają fryzurę św. pamięci Jacksona z początków kariery - piszcie, dzwońcie, nagabujcie w nocy!

Stylizację na te letnie, niezwykle upalne dni skompletowałam w Croppie (tak, wciąż staram się odczarować ten sklep, by na zawsze wymazać z waszych głów przeświadczenie, że wszystko co tam można znaleźć jest kiepskie i z gimbazy). A focie robiła przeeeeeekochana Monika Witkowska!




niedziela, 16 lutego 2014

Berlinśkie wojaże

Waletynki to niezwykle pięknie kiczowate święto. Zewsząd bombardowani jesteśmy serduszkami, różyczkami, misiami i czekoladkami - od tej słodkości nie jednego z nas potrafi rozboleć głowa, a czasami portfel. Są jednak dobre strony tego święta, chociażby widok starszych stażem par trzymających się za ręce (mnie to zawsze rozczula). Moja druga połówka postanowiła zabrać, mnie za Odrę, do Berlina. To naprawdę niesamowite, że tak blisko nas mieści się jedna z największych stolic Europy, miodem i mlekiem płynąca. Niemcy zdecydowanie różnią się od nas mentalnością, u nich walentynki są mniej kiczowate, bardziej ludzkie. Sami ludzie są bardziej serdeczni, odzwzajemniają uśmiech, przy okazji będąc bardziej wyciszonymi. Jakież dziwne było podróżowanie zupełnie cichuteńkimi środkami komunikacji! Tam prawie nikt ze sobą nie rozmawia! Mniej mojego bleblania - zapraszam na krótką fotorelację z wycieczki, która okazała się małowalentynkowa.



Wycieczkę rozpoczeliśmy od Kurfurstendamm Strasse - uliczki projektantów. Będzie mi się śniła przez kilka lat, byłam w raju! :O Widzicie ten uśmiech przed witryną Lagerfelda? :D



Później wybraliśmy się na dworzec główny, by znaleźć się finalnie na Alexander Platz i pławić się w sławie! Zabawne jest to, jak ubranie i sprzęt potrafią stworzyć otoczkę luksusu. Kiedy wybraliśmy się pod teatr na Postdamer Platz, traktowano nas jak ekipę reporterską. To chyba Canon Mark II tak zadziałał :D






 Szukając domu Marlene Dietrich, natknęliśmy się na to cudeńko. Ściany były pokryte lustrami, które odbijając światło, tworzyły zjawiskowy efekt! Domu Marleny i tak nie znaleźliśmy - nikt nie wiedział, gdzie się mieści :<


 





Chciałabym aby tak wyglądały  katolickie kościoły!

Z racji iż pożyczyliśmy aparat wart miliony, nie mogliśmy zrobić sobie normalnego wspólnego zdjęcia. Zatem selfie spod pomnika Homoseksualnych Ofiar Holocaustu, o którym wszyscy zapominają na rzecz "labiryntu"





I końcóweczka - brama Brandenburska oraz Bundestag


Oczywiście nie omieszkałam zawitać do kilku ciekawych sklepów i restauracji. W jednym z takich magicznych miejsc upolowałam creepersy TUK obsypane gwiezdnym pyłem. Taka wizytówka Berlina jako miasta Love Parade. Nawet Bowie nie powstydziłby się założyć ich na swoją stopę. ;)


To miasto to racji dla wegan i wegetarian - w każdym sklepiku da się dorwać takie smaczności, a knajpek serwujących tematyczne jedzenie jest więcej niż Mcdonaldów w Poznaniu (niemieckie maki są prowege - za 1,59 euro można kupić tam VEGEBURGERA) :D


Podsumowywując - Niemcy to bardzo specyficzny kraj, aczkolwiek nieco inny niż mógłby się wydawać. Ludzie są naprawdę mile nastawieni do polaków, przynajmniej dla nas tacy byli. Berlin nie ma darmowego WIFI, nawet w Subwayach trzeba łączyć się przez specjalne portale, rejestrować się i płacić. Komunikacja miejska jest szybka i czysta. Metro odjeżdża średnio co 5 minut, a dojedzie się nim wszędzie. Zjeść można i za małe pieniądze, chociaż my skusiliśmy się na wypad do Sunshine Burgers, gdzie jeden wegański burger kosztuje 6 euro (razem z frytkami). Gdybym miała taką możliwość - bywałabym w Berlinie co łikend, to miasto jest bardzo klimatyczne. Jeżeli lubisz atmosferę bohemy i modernistyczną spuściznę - wybierz się tam koniecznie!
_____________________________________________________

 Swoją drogą - widzieliście już najnowszą pracę Floriana Malaka (reżysera, który nakręcił "Zmiany")? Ta produkcja promuje najnowszą kolekcję wiosenną marki Cropp. Tatuaże, bary karaoke, tajwański klimat. ISTNY CZAD!