poniedziałek, 2 stycznia 2017

Szczęśliwe kobiety

  Z niecierpliwością odliczałam godziny do końca. Praca w sklepie w Sylwestra bywa niezwykle męcząca. Musisz stać i uśmiechać się, podając buty kolejnej, względnie szczęśliwej kobiecie, która nawet na zakupy ciąga ze sobą swojego partnera. Zadziwiają mnie to, dlaczego odbieramy sobie przyjemność kupowania, otaczania się luksusowymi gadżetami, patrzącymi na nas swoimi rubinowymi oczkami zza sklepowych szyb, zabierając nań swojego męża, chłopaka, przyjaciela nie-geja. Kiedy my chcemy pokazać im się w kolejnych niebotycznie wysokich butach, szukając jednocześnie aprobaty w jego oczach, dostajemy w twarz oszczędnym komentarzem i wzrokiem przepełnionym nudą. Zaprawdę powiadam - rzadko kiedy udaje mi się dojrzeć w oczach tych panów jakiś ogień. To w takim razie - po co chodzą z nimi na te zakupy? Chcą im sprawić przyjemność? Czy raczej traktują to jako formę rozkazu? 
   Niektóre kobiety potrafią zniewolić mężczyzn, robiąc z nich swoich pupili - pieski, kotki, jaszczurki i inne gady. Jak one to robią? Od dobrych kilku lat szukam odpowiedzi na to pytanie. Kiedy wydaje mi się, że jestem już bliska, zmęczona czytaniem setek stron poradników dla kobiet, rozmowami z przyjaciółkami oraz wchodzeniem w niestabilne emocjonalnie relacje, zawsze dzieje się coś, co kompletnie wytrąca mnie z równowagi i sprawia, że wracam do punktu wyjścia. Kiedyś myślałam, że żeby zatrzymać przy sobie mężczyznę, trzeba być po prostu miłą i wierną. Dobrze gotować, dobrze się pieprzyć, nie gadać za dużo. Dorastałam, będąc utwierdzona w przekonaniu, że jeżeli stanę się taką idealną panią domu wprost z rubryk Cosmopolitana, ktoś w końcu zagrzeje w moim życiu miejsce na dłużej. Dzisiaj dochodzę do wniosku, że bycie tak wspaniałą i wdzięczną, wcale nie sprawi, że ktoś zamieszka pod moim piecykiem, by rozpalić w nim ogień. Byłam już taka i inna, a piec wciąż stoi zimny. Próbowałam przeprowadzać wywiady pogłębione z moimi kolegami. Pytałam o to, co sprawia, że zostają z jakąś panną na dłużej. Odpowiedzi mnie nie zaskakiwały, choć jedna wyjątkowo utknęła mi w pamięci. Brzmiało to mniej więcej tak "bla, bla bla, szukam jakiegoś zrywu". Doprawdy? Faceci potrzebują takich wielkich emocji? Do czasu, kiedy nie podejmowałam desperackich prób stania się normalną panią domu (o idealnej nawet nie śmiałam marzyć), byłam obrzydliwie choleryczna i histeryczna. Robiłam sceny, rzucałam przedmiotami, tarzałam się po podłodze pogrążona we łzach, popełniałam samobójstwo i ujeżdżałam na drugi koniec Polski, by usłyszeć, że to koniec. 
   Dzisiaj trochę wyluzowałam, bo przeżyłam już swój romantyczny zryw, przestałam wierzyć w moc wielkich uczuć, nastawiłam się na znalezienie sobie kogoś, z kim będzie mi fajne. Uwierzcie mi, to było cholernie trudne! Niemniej jednak wciąż analizuję tą wypowiedź. Wydawało mi się, że odkryłam Amerykę i że teraz to już musi się ktoś znaleźć, no po prostu musi! Ale te słowa zbiły mnie z pantałyku. Nic nie pomogły wszystkie poradniki i godzinne konwersacje. Nic a nic! Wciąż stoję w polu, a ptak sra mi na łeb. Piec nadal jest zimny, za to buty, które dostaję od kochanych kobiet są ciepłe i mnie grzeją. Szkoda, że na tak krótko.

5 komentarzy:

  1. chetnie zostane Twoim Giermkiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja obstawiałabym, że po prostu musi znaleźć się TEN KTOŚ, z kim będą i wielkie zrywy i rzucanie talerzami i potem słodziuchne godzenie i prawdziwa przyjaźń (i tak na zmianę). Wtedy nie jest nudno i płomień się pali. Bo sam ogień też nie zawsze pali się jednostajnie - zawsze trzeba do niego dorzucać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszyscy uciekają od niestabilnych emocjonalnie histeryczek. Robienie dramatów jest zwyczajnie męczące.

    OdpowiedzUsuń