Miałam
zaledwie trzynaście lat kiedy pierwszy raz zachwyciła mnie jej
urodą. Lśniła szczególnym blaskiem, zupełnie innym aniżeli
hollywoodzcy celebryci. Była zupełnie wyjątkowa – ekscentryczna
i osobliwa, a przy tym wyrafinowana. Dzięki niej przez wiele lat
nosiłam długie, kruczoczarne fale.
Styl tej damy wywarł ogromy wpływ na mój sposób postrzegania kobiecego piękna. Pod jego urokiem kształtowa się estetyka, której jestem wierna od lat, mówiąca „jestem nieprzeciętnie przerysowana”. Domyślacie się o kim mowa? O artystce przez duże A, światowej sławy gwieździe burleski, muzie projektantów i mojej największej z inspiracji – Dicie von Teese.
Gdy
wydawnictwo Znak poprosiło mnie o zrecenzowanie jej najnowszej,
przetłumaczonej na polski, pozycji byłam wniebowzięta! Cóż za
niesamowita nobilitacja, a przy tym i doskonała okazja do analizy
porównawczej jej poprzedniej książki o fetyszu oraz burlesce. „Bądź
piękna. Sztuka ekscentycznego glamour” już niebawem zagości na
sklepowych półkach, tymczasem zwiedza zakamarki mojego gniazdka.
Czytałam ją chyba we wszystkich możliwych kątach swojego
mieszkanka. Nie rozstawałam się z
nią nawet w trakcie
kąpieli. Ba! Tę formę czytania wyjątkowo sobie
przypodobałam. Wystarczyło mi kilka świeczek i wanna pełna piany
bym choć przez chwilę mogła zakosztować luksusu o którym Dita
rozwodzi się na kartach książki.
Pozycja/publikacja ta to zbiór wyjątkowo ciekawych porad oraz anegdot z życia gwiazdy, z licznymi wywiadami udzielanymi przez jej przyjaciół (stylistów, fotografów, wizażystów), a spisanych przez jej asystentkę Rose Apodaca. Jednak ekscentryczności stylu Dity nie sposób oddać wyłącznie za pomocą tekstu. On się po prostu nie daje okiełznać w słowach. Nie może więc dziwić, że w książęce znalazły się liczne zdjęcia (zarówno z sesji jak i z prywatnego albumu Dity).
Ten opasły wolumin liczy sobie 380 stron
z
papieru kredowego. Myślę, że
biblia miłośniczek retro-szyku wymaga nie tylko sensownej treści,
ale i wykonania z odpowiednich materiałów. Język tłumaczenia
wydaje mi się wyjątkowo grać ze słownikiem właścicielki,
tłumaczka wykonała świetną robotę (nie licząc kilku
kosmetycznych wpadek w których należałoby posłużyć się
bardziej egzaltowanym, pasującym do Dity słownikiem). Książka ta
nie jest jednak arcydziełem literackim, zatem powinna cechować się
przede wszystkim przejrzystością oraz jasnością przekazu (i tak
zresztą jest).
Poradnik ten dostarczył mi wiele radości.
Pamiętam,
że jako 15-latka zachodziłam w głowę jak to możliwe, że Dita ma
aż tak ciemne brwi, chociaż natura obdarzyła ją puklami w kolorze
blond i wiecie co? Okazało się, że przecząc wszelkim instrukcjom
dołączanym do farb do włosów, koloryzuje je właśnie nimi! Z czteroczęściowego
spisu treści możemy dowiedzieć się na których kartach książki
ikona zdradza nam tajniki swojego makijażu, ćwiczeń oraz recepturę
na ulubiony koktajl. Z wypiekami na twarzy czytałam o tym, jak ta
niesamowita kobieta podkolorowuje swoje sutki dla dobra widzów Crazy
Horse. Z każdą kolejną stroną uświadamiałam sobie również, że
nie bez przyczyny na swoją idolkę wybrałam kobietę, która na
przekór wszystkim zasadom, stworzyła siebie od podstaw, tworząc
przy tym nowy kanon urody. Autorka stawia przede wszystkim na odwagę
i indywidualizm, mówiąc nie słowom „przyhamuj z makijażem oczu,
kiedy podkreślasz usta czerwoną szminką”, podkreślając
wszystko naraz. Wykańczając ten look przerysowanymi brwiami
zapytuje „czy to możliwe, że Marilyn Monroe, Hedy Lamarr i Rita
Hartworth się myliły?”
Cała publikacja jest misternie przygotowanym abecadłem retro piękności – począwszy od pielęgnacji skóry na twarzy na włosach łonowych kończąc. Dita nie dystansuje się od czytelnika – wręcz przeciwnie, zbliża nas do siebie, dając nam możliwość zajrzenia za kulisy jednego z najpiękniejszych przedstawień jakie widziały moje oczy – kształtowania się osobowości poprzez rytuały piękna. Podrozdział poświęcony gorsetom oraz pończochom wyjątkowo mnie ujął. Mam taką słabość do nylonów! Miło było dowiedzieć się w jakich chadza moja inspiracja. Wisienką na torcie jest dla mnie rozdział o fryzurach vintage, bo to one zawsze zachwycały mnie w Dicie najbardziej. Jak to jest możliwe, że wyciska te wszystkie fale i faleczki sama i zajmuje jej tak mało czasu?
Jeżeli
wciąż zastanawiasz się nad kupnem tej książki zapewniam, że
warto. Nie tylko dla tych pięknych zdjęć i urodowych trików tej
białolicej piękności. Warto się w nią zapatrzyć by móc
wyruszyć w podróż w zamierzchłe czasy, kiedy kobiecość mierzona
była zupełnie innym centymetrem i dostrzec jaką długą drogę
przeszła Heather Sweet, by z blond aniołka przekształcić się w
seksbombe. Dita jest dla mnie diamentem nie ze względu na te
wszystkie zewnętrzne przywary, ale za jej upór i samodzielność.
Cały jej image jest jej własnym dziełem i choć jej dłonie nie
wyglądają na spracowane, gwarantuje wam, że nakładanie wałków,
malowanie paznokci, wiązanie gorsetów jest wyczerpującą pracą.
Bycie glamour to nie takie rurki z kremem!
Ps. Już dziś możecie kupić książkę w promocyjnej cenie, wystarczy, że wejdziecie o tu!