środa, 14 grudnia 2016

Bycie glamour to nie rurki z kremem

  Miałam zaledwie trzynaście lat kiedy pierwszy raz zachwyciła mnie jej urodą. Lśniła szczególnym blaskiem, zupełnie innym aniżeli hollywoodzcy celebryci. Była zupełnie wyjątkowa – ekscentryczna i osobliwa, a przy tym wyrafinowana. Dzięki niej przez wiele lat nosiłam długie, kruczoczarne fale.
  

Styl tej damy wywarł ogromy wpływ na mój sposób postrzegania kobiecego piękna. Pod jego urokiem kształtowa się estetyka, której jestem wierna od lat, mówiąca „jestem nieprzeciętnie przerysowana”. Domyślacie się o kim mowa? O artystce przez duże A, światowej sławy gwieździe burleski, muzie projektantów i mojej największej z inspiracji – Dicie von Teese


    Gdy wydawnictwo Znak poprosiło mnie o zrecenzowanie jej najnowszej, przetłumaczonej na polski, pozycji byłam wniebowzięta! Cóż za niesamowita nobilitacja, a przy tym i doskonała okazja do analizy porównawczej jej poprzedniej książki o fetyszu oraz burlesce. „Bądź piękna. Sztuka ekscentycznego glamour” już niebawem zagości na sklepowych półkach, tymczasem zwiedza zakamarki mojego gniazdka. Czytałam ją chyba we wszystkich możliwych kątach swojego mieszkanka. Nie rozstawałam się z nią nawet w trakcie kąpieli. Ba! Tę formę czytania wyjątkowo sobie przypodobałam. Wystarczyło mi kilka świeczek i wanna pełna piany bym choć przez chwilę mogła zakosztować luksusu o którym Dita rozwodzi się na kartach książki.

      
       Pozycja/publikacja ta to zbiór wyjątkowo ciekawych porad oraz anegdot z życia gwiazdy, z licznymi wywiadami udzielanymi przez jej przyjaciół (stylistów, fotografów, wizażystów), a spisanych przez jej asystentkę Rose Apodaca. Jednak ekscentryczności stylu Dity nie sposób oddać wyłącznie za pomocą tekstu. On się po prostu nie daje okiełznać w słowach. Nie może więc dziwić, że w książęce znalazły się liczne zdjęcia (zarówno z sesji jak i z prywatnego albumu Dity). 

Ten opasły wolumin liczy sobie 380 stron z papieru kredowego. Myślę, że biblia miłośniczek retro-szyku wymaga nie tylko sensownej treści, ale i wykonania z odpowiednich materiałów. Język tłumaczenia wydaje mi się wyjątkowo grać ze słownikiem właścicielki, tłumaczka wykonała świetną robotę (nie licząc kilku kosmetycznych wpadek w których należałoby posłużyć się bardziej egzaltowanym, pasującym do Dity słownikiem). Książka ta nie jest jednak arcydziełem literackim, zatem powinna cechować się przede wszystkim przejrzystością oraz jasnością przekazu (i tak zresztą jest). 


Poradnik ten dostarczył mi wiele radości. Pamiętam, że jako 15-latka zachodziłam w głowę jak to możliwe, że Dita ma aż tak ciemne brwi, chociaż natura obdarzyła ją puklami w kolorze blond i wiecie co? Okazało się, że przecząc wszelkim instrukcjom dołączanym do farb do włosów, koloryzuje je właśnie nimi! Z czteroczęściowego spisu treści możemy dowiedzieć się na których kartach książki ikona zdradza nam tajniki swojego makijażu, ćwiczeń oraz recepturę na ulubiony koktajl. Z wypiekami na twarzy czytałam o tym, jak ta niesamowita kobieta podkolorowuje swoje sutki dla dobra widzów Crazy Horse. Z każdą kolejną stroną uświadamiałam sobie również, że nie bez przyczyny na swoją idolkę wybrałam kobietę, która na przekór wszystkim zasadom, stworzyła siebie od podstaw, tworząc przy tym nowy kanon urody. Autorka stawia przede wszystkim na odwagę i indywidualizm, mówiąc nie słowom „przyhamuj z makijażem oczu, kiedy podkreślasz usta czerwoną szminką”, podkreślając wszystko naraz. Wykańczając ten look przerysowanymi brwiami zapytuje „czy to możliwe, że Marilyn Monroe, Hedy Lamarr i Rita Hartworth się myliły?” 



Cała publikacja jest misternie przygotowanym abecadłem retro piękności – począwszy od pielęgnacji skóry na twarzy na włosach łonowych kończąc. Dita nie dystansuje się od czytelnika – wręcz przeciwnie, zbliża nas do siebie, dając nam możliwość zajrzenia za kulisy jednego z najpiękniejszych przedstawień jakie widziały moje oczy – kształtowania się osobowości poprzez rytuały piękna. Podrozdział poświęcony gorsetom oraz pończochom wyjątkowo mnie ujął. Mam taką słabość do nylonów! Miło było dowiedzieć się w jakich chadza moja inspiracja. Wisienką na torcie jest dla mnie rozdział o fryzurach vintage, bo to one zawsze zachwycały mnie w Dicie najbardziej. Jak to jest możliwe, że wyciska te wszystkie fale i faleczki sama i zajmuje jej tak mało czasu?



        Jeżeli wciąż zastanawiasz się nad kupnem tej książki zapewniam, że warto. Nie tylko dla tych pięknych zdjęć i urodowych trików tej białolicej piękności. Warto się w nią zapatrzyć by móc wyruszyć w podróż w zamierzchłe czasy, kiedy kobiecość mierzona była zupełnie innym centymetrem i dostrzec jaką długą drogę przeszła Heather Sweet, by z blond aniołka przekształcić się w seksbombe. Dita jest dla mnie diamentem nie ze względu na te wszystkie zewnętrzne przywary, ale za jej upór i samodzielność. Cały jej image jest jej własnym dziełem i choć jej dłonie nie wyglądają na spracowane, gwarantuje wam, że nakładanie wałków, malowanie paznokci, wiązanie gorsetów jest wyczerpującą pracą. Bycie glamour to nie takie rurki z kremem! 
Ps. Już dziś możecie kupić książkę w promocyjnej cenie, wystarczy, że wejdziecie o tu!

2 komentarze:

  1. Dita bardzo fajnie zagrala wspolnie z Anita Blond w telenoweli w rez. Andrew Blake
    szkoda tylko ze to byl jeden odcinek :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem rocznik '92. Ale także w gimnazjum po raz pierwszy została zastrzelona postacią Dity, to było przy oglądaniu teledysku, oczywiście, Marilyna Mansona. Świetnie wyglądała w mObscene. Ale to była druga gimnazjum. Moje włosy są z natury brunatne. W trzeciej gimnazjum postawiłam na blond ;) Mogłam być także trochę Marilyn, a może i Courtney Love momentami...? Pozdrowienia!
    Ach, jeszcze jedno - w liceum byłam zachwycona Betty Page :)

    OdpowiedzUsuń